Choć radykalna lewica pod wodzą Jean-Luca Melenchona i skrajna prawica Marine Le Pen zwarły w poniedziałek szyki, razem zebrali głosy 264 deputowanych, o 23 mniej, niż wynosi bezwględna większość (287). Zgodnie z artykułem 49.3 konstytucji pozwoliłaby ona nie tylko na przegłosowanie wotum nieufności dla premier i jej ekipy, ale także odrzucenie kontrowersyjnej ustawy przesuwającej wiek emerytalny z 62 do 64 lat.
Wynik głosowania pozostawał więc w rękach liczącej 61 posłów grupy Republikanów, partii o gaullistowskiej tradycji. Tu jednak zbyt mało deputowanych było gotowych zbuntować się przeciw swojemu szefowi Ericowi Ciotti. W grze była ich osobista przyszłość: Emmanuel Macron ostrzegł, że jeśli rząd upadnie, rozwiąże Zgromadzenie Narodowe.
Czytaj więcej
Prezydent postawił wszystko na jedną kartę: wprowadzić reformę emerytalną, ryzykując nawet upadek rządu.
Łącznie za obaleniem rządu głosowało więc 278 deputowanych, dziewięciu mniej, niż wynosi większość. Od powołania V Republiki tylko w 1962 r. udało się zebrać wystarczającą liczbę głosów, która obaliła premiera: George’a Pompidou. Poszło o propozycję wyborów powszechnych przy desygnowaniu prezydenta.
Dziewięć miesięcy na referendum
Już w poniedziałek przed głosowaniem opozycja szykowała się do następnych kroków, aby jeśli nie odrzucić, to przynajmniej odłożyć w czasie wejście reformy w życie. Jednym z nich ma być odesłanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, co na miesiąc wstrzymuje proces legislacyjny. Innym sposobem jest wystąpienie o referendum, co jednak wymaga poparcia 1/5 deputowanych (185) oraz 1/10 wyborców (prawie 5 mln osób). Od wprowadzenia takiej możliwości w 2008 r. jeszcze nikomu nie udało się spełnić tych warunków. Jednak zbieranie podpisów prowadzone przez MSW trwałoby dziewięć miesięcy – i na tyle czasu reforma byłaby zawieszona.