Ukraina: Totalna mobilizacja tylko w ostateczności

Moskwa szantażuje Kijów i zmusza do uznania samozwańczych „republik". Ale widmo rosyjskiej agresji nie zniechęca Ukraińców do NATO i Unii Europejskiej.

Publikacja: 27.12.2021 18:04

Ukraina: Totalna mobilizacja tylko w ostateczności

Foto: AFP

Szacuje się, że na terenie separatystycznych republik donieckiej i ługańskiej w okupowanej części wschodniej Ukrainy wciąż mieszka ponad 3,6 mln ludzi. Są zakładnikami trwającej od 2014 r. wojny, a odkąd wybuchła pandemia koronawirusa, wyjazd do pozostałych regionów Ukrainy graniczy z cudem. Nie mogą wyjechać stamtąd, by m.in. złożyć wnioski o ukraińską emeryturę czy załatwić inne formalności. Nie mogą też odwiedzać bliskich. Z kolei na teren „republik" wjechać można wyłącznie z pozwoleniem samozwańczych władz.

W sprawie otwarcia punktów kontrolnych na linii frontu od miesięcy trwają rozmowy w trójstronnej grupie kontaktowej ds. uregulowania sytuacji w Donbasie (Ukraina, Rosja i OBWE). Ale ostatnio Rosja postawiła Ukrainie kilka warunków. Domaga się, by Kijów nie tylko uznał rosyjską szczepionkę Sputnik V (którymi szczepi się mieszkańców Doniecka i Ługańska), ale uznał też wystawiane przez samozwańcze władze certyfikaty takich szczepień.

Czytaj więcej

Zełenski: Ukraińska armia jest w stanie przeciwstawić się Rosji

W Kijowie nie mają złudzeń, że to dla Ukrainy pułapka, bo Rosja od samego początku przekonywała, że na Ukrainie trwa wojna domowa i że jest jedynie pośrednikiem w trwającym od lat konflikcie. – Po pierwsze, musielibyśmy zalegalizować szczepionki, które nie zostały jeszcze certyfikowane przez WHO. Po drugie, uznanie wystawianych z tamtejszymi pieczątkami certyfikatów oznaczałoby uznanie samozwańczych republik donieckiej i ługańskiej. Od początku im o to chodziło – mówi „Rzeczpospolitej" Ołeksij Arestowycz, który jest członkiem ukraińskiej delegacji w trójstronnej grupie kontaktowej oraz doradcą w biurze prezydenta Zełenskiego.

Jak twierdzi, Rosja rozmieściła przy granicach z Ukrainą wystarczające siły, by rozpocząć agresję.

– Z naszych informacji wynika, że brakuje jedynie pewnych elementów dotyczących systemu zarządzania wojskiem, ale w ciągu miesiąca mogą być już gotowi i do tego. W 200-kilometrowym pasie przy naszej wschodniej granicy stoi już około 145 tys. rosyjskich żołnierzy. To siły gotowe do pierwszego przerzutu – mówi Arestowycz. Przekonuje, że ukraińskie władze podejmują pewne jawne i niejawne działania, by przygotować się do każdego scenariusza, ale nie chcą też siać paniki.

– Nie ogłaszamy powszechnej mobilizacji, bo jest bardzo kosztowna. A jeżeli przełożą atak o miesiąc? Nasza gospodarka siądzie. Dlatego zrobimy to, gdy będziemy mieli 100-proc. pewność – dodaje.

Ostatnio resort obrony Ukrainy poszerzył listę zawodów, w których zatrudnione osoby mają podlegać ewidencji wojskowej. Dotyczy to zarówno pełnoletnich mężczyzn, jak i kobiet. Wcześniej ewidencji wojskowej podlegały wyłącznie kobiety wykonujące zawody medyczne. Ministerstwo obrony w Kijowie uspokaja, że nie ma na razie planów wzywania do wojska kobiet, ale każdy chętny będzie mógł dobrowolnie przejść odpowiednie szkolenie.

– W Kijowie ludzie spokojnie przygotowują się do Nowego Roku. Wygląda na to, że Moskwa blefuje, ale wszystko też może się zmienić – uważa Arestowycz.

Głos Moskwy brzmi wciąż groźnie. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow oświadczył, że do spotkania Rosjan z Amerykanami dojdzie dzień przed spotkaniem Rosja–NATO, które zaplanowano na 12 stycznia. Rosja domaga się podpisania dwustronnego dokumentu nie tylko z USA, ale i z NATO. Uniemożliwiałby poszerzenie sojuszu na Wschód, ale też rozmieszczenie uzbrojenia i sił na wschodniej flance NATO, gdyby Moskwa uznała, że stanowią zagrożenie. Nic nie wskazuje na to, by taki układ został zawarty, gdyż oznaczałoby to podział Europy na strefy wpływów.

– Chodzi o porozumienie dotyczące gwarancji bezpieczeństwa, o rosyjsko-amerykańską umowę i porozumienie Rosji z NATO o zmniejszeniu ryzyka w europejskim teatrze działań, mam nadzieję, że nie wojskowych – sugerował w poniedziałek Ławrow.

Tymczasem szantaż Kremla dzieli Ukraińców. Z najnowszego sondażu Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii (KMIS) wynika, że niemal 30 proc. ankietowanych uważa, że gdyby Zachód zadeklarował „nieposzerzenie NATO na Wschód", to wzmocniłoby to bezpieczeństwo Ukrainy i zmniejszyłoby agresywność Putina wobec ich kraju.

Z kolei 39 proc. badanych uważa odwrotnie, że to tylko spowoduje kolejną agresję Kremla. A ponad 30 proc. Ukraińców nie ma zdania w tej sprawie.

Gdyby w najbliższym czasie nad Dnieprem przeprowadzono referendum dotyczące przystąpienia kraju do NATO, poparłoby to aż 59 proc. mieszkańców Ukrainy. 67 proc. badanych deklaruje, że poprze podczas ewentualnego plebiscytu dołączenie kraju do Unii Europejskiej.

Szacuje się, że na terenie separatystycznych republik donieckiej i ługańskiej w okupowanej części wschodniej Ukrainy wciąż mieszka ponad 3,6 mln ludzi. Są zakładnikami trwającej od 2014 r. wojny, a odkąd wybuchła pandemia koronawirusa, wyjazd do pozostałych regionów Ukrainy graniczy z cudem. Nie mogą wyjechać stamtąd, by m.in. złożyć wnioski o ukraińską emeryturę czy załatwić inne formalności. Nie mogą też odwiedzać bliskich. Z kolei na teren „republik" wjechać można wyłącznie z pozwoleniem samozwańczych władz.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Wybory prezydenckie w USA: Donald Trump i Kamala Harris na remis
Polityka
Koalicja skrajnych partii na wschodzie Niemiec? AfD mówi o zdradzie ideałów
Polityka
Von der Leyen i wąski krąg władzy
Polityka
Donald Trump zmienia plany. Nie dojdzie do spotkania z Andrzejem Dudą
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Polityka
Wybory prezydenckie w USA. Grupa republikanów: Trump nie nadaje się na prezydenta