Legenda NBA, Kobe Bryant zginął w katastrofie lotniczej w Kalifornii. Przypominamy tekst archiwalny z 2015 roku.
Przez 20 lat gry dla Los Angeles Lakers Bryant zdobył pięć tytułów mistrzowskich i czterokrotnie był najlepszym strzelcem NBA. Ale nie od początku wszystko układało się jak w bajce. W czerwcu 1996 r. w dorocznym drafcie, podczas którego drużyny wybierają najbardziej utalentowanych młodych koszykarzy na świecie, Bryant nie cieszył się wzięciem. Właśnie skończył szkołę średnią i świetnie wypadł na testach w kilku klubach NBA. Mimo to aż 12 z nich się na niego nie zdecydowało. Trzynasty – Charlotte Hornets – też pewnie by tego nie zrobił, gdyby nie transakcja, którą zawarł dzień wcześniej z Lakersami. Ci zgodzili się oddać jednego z liderów drużyny, słynnego serbskiego środkowego Vlade Divaca, za koszykarza, którego Hornets wybiorą w drafcie. Tyle że drużyna z Los Angeles do końca nie wiedziała, czy na pewno chce Bryanta. Decyzja zapadła podobno pięć minut przed końcową transferową syreną.
Skąd to wahanie? Bryant oznaczał ryzyko. Jak na standardy NBA był za młody – dopiero dwa miesiące później kończył 18 lat, a koszykówka była wówczas sportem, który wymagał nie tylko talentu, ale i siły. Najlepiej swoje obawy wyrazili Clippers, rywale Lakers zza miedzy, których Bryant zachwycił podczas treningów. – Powiedzieli mi, że to były najlepsze testy, jakie kiedykolwiek widzieli. Moje umiejętności są poza skalą. Atletycznie jestem wyjątkowy. A mój entuzjazm i zaangażowanie są niespotykane. Ale mnie nie zatrudnią – wspominał niedawno Bryant. Czemu? – Ludzie w branży myśleliby, że jesteśmy niepoważni, biorąc z draftu 17-latka ze szkoły średniej.
I tak Kobe został Lakersem i „Czarną Mambą". Na kolejne 20 lat.
Ból nie mówi, kiedy przestać
Bryant i Jordan mieli podobne ruchy ciała, miękkie, na pozór nonszalanckie, a gdy zaczynali przyspieszać, nie było obrońcy mogącego ich powstrzymać. I ten firmowy wyskok w górę przy rzucie – niemal nie do odróżnienia. Widać było, że Bryant wzoruje się na Jordanie.