Bogusław Chrabota: Taniec pawia z gamoniem

Taniec pawia nie polega na bezładnej ucieczce ptaka do lasu. Wręcz odwrotnie, pawi samiec rozkłada nakrapiany ogon, pręży się i puszy, pozornie próbuje uwieść samicę, ale tak naprawdę gra z publicznością w berka. Raz odwraca się do niej dziobem, raz bokiem, kiedy indziej tyłem. Kokietuje, walczy o ziarenka, by po chwili zmienić pozycję i udawać, że w jego mikrokosmosie to on jest najlepszy, najpiękniejszy i nie ma konkurenta.

Aktualizacja: 13.12.2020 23:14 Publikacja: 13.12.2020 00:01

Bogusław Chrabota: Taniec pawia z gamoniem

Foto: AFP

Viktor Orbán sam kiedyś określił swoją taktykę wobec Unii Europejskiej jako „taniec pawia". Samcem pawia jest nad Dunajem bez wątpienia najpiękniejszym. I nie chodzi o jego wątpliwe walory fizyczne – niewysoki, beczkowaty, z fryzurką, przy której pukle Trumpa dają wizerunek wielkopański. Ma inne walory. Spryt, przebiegłość, bezwzględność, a przede wszystkim skuteczność w polityce. Jest przy władzy na Węgrzech już dziesięć lat i wszystko wskazuje na to, że tej władzy na razie nie odda. Mimo kompromitującej sieci korupcyjno-nepotycznej, której istnienia nikt w jego kraju (ani poza nim) nie kwestionuje, wciąż ma duże poparcie rodaków. Nawet buntująca się z natury młodzież nie odwróciła się od Orbána; badania dowodzą, że w kręgach akademickich Fidesz jest partią numer dwa.

Zadziwiająca jest sytuacja Orbána w Unii Europejskiej. Choć wszyscy są przekonani, że kradnie fundusze europejskie (OLAF prowadzi kilka postępowań o defraudację przeciw jego zięciowi), wciąż ma mocną opozycję w Europejskiej Partii Ludowej i liczą się z nim europejscy przywódcy. Zarazem ten sam Orbán flirtuje sympatycznie z Putinem, a w Kazachstanie „czuje się jak w domu". Biografowie twierdzą, że to facet z takim obwodem kapelusza, że gdyby stał na czele którejś z unijnych potęg, a nie maleńkich Węgier, trząsłby Europą, a może nawet całym światem, jak chuderlawą przydrożną gruszą.

I to właśnie ten człowiek w środę 8 grudnia, na dwa dni przed szczytem, podczas którego miała się rozstrzygnąć kwestia precedensowego w dziejach UE weta wobec budżetu i funduszu odbudowy, ląduje ku zdziwieniu wszystkich w Warszawie, by spotkać się w „naczelnikiem" i trzema liderami rządzącej prawicy w osobach Zbigniewa Ziobry, Jarosława Gowina i premiera Mateusza Morawieckiego. Przylatuje – po co? Zastanawiają się komentatorzy, a zdziwieni dziennikarze z wytrzeszczem oczu pytają, czy będzie przekonywał do weta, czy może odwrotnie.

Zanim opowiemy tę historię dalej, skupmy się na próbie opisania, kogo Viktor Orbán ma po wylądowaniu naprzeciwko. O ile zasada gry lidera Fideszu i węgierskiego premiera wobec Unii to taktyka „tańczącego pawia", o tyle Warszawa stosuje strategię „najbardziej gamoniowatego tłuka w klasie". Oto więc jest. Duży, przerośnięty, brzydszy od innych chłopców, a przy tym wiecznie z palcem w nosie i rozmemłany. Nic mu się nie podoba (za grosz nie ma uroku i wdzięku starszego brata), kwestionuje uwagi pani pedagog, ciągle demonstruje, że nauczycielkę, klasę i całą szkołę ma „w głębokim poważaniu" i najchętniej poszedłby na łąkę bąki zbijać. Oceny słabe, do bufetu pcha się pierwszy, ale jakby od niechcenia. Za to je szybko i ciągle domaga się więcej. Bredzi przy tym coś o suwerenności i roli narodu. Koleżeństwo i dyrekcja szkoły chętnie by go wyrzucili na zbity pysk, ale się nie da, bo kuratorium, przepisy i w ogóle przyzwoitość.

Nie jest ten chłopiec na dodatek żadnym durniem, tylko tak udaje. Tak naprawdę radzi sobie całkiem nieźle, jest zapobiegliwy i energiczny, i jakby mu się chciało, byłby jednym z najlepszych uczniów w klasie. Ale z jakichś powodów woli udawać. Oto taktyka europejska Warszawy doby Jarosława Kaczyńskiego.

A teraz wróćmy do pytania: po co paw przyleciał do gamonia? Czyżby chciał go namówić na gigant? Ucieczkę łódką do Kazachstanu? A po co to pawiowi? On przecież potrzebuje europejskiej publiki i europejskich pieniędzy. Może więc tylko zażądać, by w pawim tańcu spróbował mu towarzyszyć gburowaty chłopak. Nie wiem, kto wpadł na pomysł przylotu Orbána do Warszawy, czy on sam, czy może „naczelnik". Jeśli ten ostatni, to po raz kolejny dał dowód, że umie jak sardynka wyrwać się nawet z beznadziejnej matni. A razem z Orbánem są w stanie wyleźć z bigosu, którego sami narobili. Tylko czy w rzeczywistości trzeba było włazić do tej kadzi z bigosem? I w ogóle go robić? Zastanówmy się przez weekend, błagam. 

Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu