Viktor Orbán sam kiedyś określił swoją taktykę wobec Unii Europejskiej jako „taniec pawia". Samcem pawia jest nad Dunajem bez wątpienia najpiękniejszym. I nie chodzi o jego wątpliwe walory fizyczne – niewysoki, beczkowaty, z fryzurką, przy której pukle Trumpa dają wizerunek wielkopański. Ma inne walory. Spryt, przebiegłość, bezwzględność, a przede wszystkim skuteczność w polityce. Jest przy władzy na Węgrzech już dziesięć lat i wszystko wskazuje na to, że tej władzy na razie nie odda. Mimo kompromitującej sieci korupcyjno-nepotycznej, której istnienia nikt w jego kraju (ani poza nim) nie kwestionuje, wciąż ma duże poparcie rodaków. Nawet buntująca się z natury młodzież nie odwróciła się od Orbána; badania dowodzą, że w kręgach akademickich Fidesz jest partią numer dwa.
Zadziwiająca jest sytuacja Orbána w Unii Europejskiej. Choć wszyscy są przekonani, że kradnie fundusze europejskie (OLAF prowadzi kilka postępowań o defraudację przeciw jego zięciowi), wciąż ma mocną opozycję w Europejskiej Partii Ludowej i liczą się z nim europejscy przywódcy. Zarazem ten sam Orbán flirtuje sympatycznie z Putinem, a w Kazachstanie „czuje się jak w domu". Biografowie twierdzą, że to facet z takim obwodem kapelusza, że gdyby stał na czele którejś z unijnych potęg, a nie maleńkich Węgier, trząsłby Europą, a może nawet całym światem, jak chuderlawą przydrożną gruszą.
I to właśnie ten człowiek w środę 8 grudnia, na dwa dni przed szczytem, podczas którego miała się rozstrzygnąć kwestia precedensowego w dziejach UE weta wobec budżetu i funduszu odbudowy, ląduje ku zdziwieniu wszystkich w Warszawie, by spotkać się w „naczelnikiem" i trzema liderami rządzącej prawicy w osobach Zbigniewa Ziobry, Jarosława Gowina i premiera Mateusza Morawieckiego. Przylatuje – po co? Zastanawiają się komentatorzy, a zdziwieni dziennikarze z wytrzeszczem oczu pytają, czy będzie przekonywał do weta, czy może odwrotnie.
Zanim opowiemy tę historię dalej, skupmy się na próbie opisania, kogo Viktor Orbán ma po wylądowaniu naprzeciwko. O ile zasada gry lidera Fideszu i węgierskiego premiera wobec Unii to taktyka „tańczącego pawia", o tyle Warszawa stosuje strategię „najbardziej gamoniowatego tłuka w klasie". Oto więc jest. Duży, przerośnięty, brzydszy od innych chłopców, a przy tym wiecznie z palcem w nosie i rozmemłany. Nic mu się nie podoba (za grosz nie ma uroku i wdzięku starszego brata), kwestionuje uwagi pani pedagog, ciągle demonstruje, że nauczycielkę, klasę i całą szkołę ma „w głębokim poważaniu" i najchętniej poszedłby na łąkę bąki zbijać. Oceny słabe, do bufetu pcha się pierwszy, ale jakby od niechcenia. Za to je szybko i ciągle domaga się więcej. Bredzi przy tym coś o suwerenności i roli narodu. Koleżeństwo i dyrekcja szkoły chętnie by go wyrzucili na zbity pysk, ale się nie da, bo kuratorium, przepisy i w ogóle przyzwoitość.
Nie jest ten chłopiec na dodatek żadnym durniem, tylko tak udaje. Tak naprawdę radzi sobie całkiem nieźle, jest zapobiegliwy i energiczny, i jakby mu się chciało, byłby jednym z najlepszych uczniów w klasie. Ale z jakichś powodów woli udawać. Oto taktyka europejska Warszawy doby Jarosława Kaczyńskiego.