Za niska, by żyć

Europejski Trybunał Praw Człowieka nie może zmusić kraju do zmiany przepisów ochrony życia. Ale nowy proces przeciwko Polsce może być próbą takiego nagięcia prawa, by każda choroba płodu stała się przyczyną wystarczającą do dokonania aborcji

Aktualizacja: 19.01.2008 00:39 Publikacja: 19.01.2008 00:34

Za niska, by żyć

Foto: Rzeczpospolita

Działania Trybunału w sprawie „Renata Rodowicz przeciwko Polsce” każą poważnie traktować tego typu przypuszczenia. Wpisują się one zresztą w szersze orzecznictwo tegoż Trybunału, którego przykładem jest wyrok w sprawie Alicji Tysiąc.

Obie te sprawy są sobie niezwykle bliskie, dotyczą bowiem zakresu obowiązywania polskiej ustawy chroniącej życie. W przypadku Alicji Tysiąc chodziło o to, czy istnieją w Polsce procedury pozwalające kobiecie, która uznaje, że ciąża zagraża jej zdrowiu, na odwołanie się od niewłaściwej – jej zdaniem – decyzji lekarzy; Renata Rodowicz natomiast postawiła problem, jakie schorzenia płodu są podstawą do aborcji oraz do kiedy można jej dokonywać.

W jej sprawie na razie Trybunał się nie wypowiedział. Odrzucił jednak (zadziwiające jest, że o takich rzeczach decyduje kancelaria sądu, a nie strony) polską propozycję ugody w tej sprawie (związanej z wypłaceniem 70 000 zł odszkodowania). Postawił przy tym warunki (3 mln euro), które de facto nie pozostawiają wątpliwości, że polskie prawo powinno być zmienione, a całą odpowiedzialność za postawienie sprawy na wokandzie ponoszą lekarze i system opieki zdrowotnej, który uniemożliwił kobiecie podjęcie decyzji dotyczącej własnej „prywatności”, skazał na nieludzkie traktowanie czy wreszcie wymusił na niej wyższe koszty utrzymania dziecka z zespołem Turnera, które mogłoby się nie urodzić, gdyby lekarze przeprowadzili u niej aborcję.

Stanowisko Trybunału, który wyraźnie dąży do rozstrzygnięcia tej sprawy, nie ma podstaw ani w faktach, ani w zasadach prawnych czy moralnych. Sprawa jest niezwykle skomplikowana, ale nie z powodu działań medyków, tylko z powodu zachowania osoby pozywającej Polskę. Z punktu widzenia polskiego prawa jest ona natomiast całkowicie oczywista. Renacie Rodowicz nie należy się bowiem ani odszkodowanie, ani wcześniej nie „przysługiwało” jej prawo do aborcji.

Sprawa zaczęła się pod koniec 2001 roku. Renata Rodowicz trafiła wówczas po raz pierwszy do ginekologa Szczepana Bartkiewicza. Gdy po badaniach okazało się, że jest w trzecim tygodniu ciąży, oszukała lekarza, sugerując, że jej ciąża jest wynikiem gwałtu, co miało umożliwić jej aborcję. Kilka tygodni później Renata Rodowicz zgłosiła się do tego samego lekarza ponownie, założył jej kartę ciąży. 20 lutego w 18. tygodniu ciąży podczas badania USG lekarz stwierdził, że płód jest dziewczynką i że może cierpieć na zespół Turnera. Dla potwierdzenia diagnozy skierowano kobietę na badania do Łodzi.

28 lutego diagnozę USG potwierdził Kazimierz Szaflik, który jednocześnie ocenił wiek płodu na 20. tydzień.

11 marca Rodowicz zgłosiła się z wynikami USG do szpitala w Tarnowie, domagając się od dr. Grzegorza Sałaty przeprowadzenia aborcji ze względu na uszkodzenie płodu. Ten, uznając, że badanie USG nie wystarcza do podjęcia takiej decyzji, skierował kobietę na obserwację w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Tam Renata Rodowicz po raz kolejny domagała się aborcji od opiekującego się nią dr. Krzysztofa Rydlewskiego. Ten odmówił, podkreślając, że wyniki badań oraz opinie lekarskie nie dają podstaw do takiego rozwiązania, a zaawansowanie ciąży oraz wcześniejsze dwa cesarskie cięcia sprawiają, że aborcja może być zwyczajnie niebezpieczna dla życia i zdrowia kobiety.

22 marca po otrzymaniu wyników badań wykluczających inne niż genetyczne powody zmian kobieta poprosiła o skierowanie na badania genetyczne w CZMP w Łodzi. Dr Rytlewski odmówił, powołując się na obowiązujące w szpitalu uniwersyteckim reguły. Jeszcze tego samego dnia o takie samo skierowanie poprosiła więc kobieta swojego ginekologa dr. Bartkiewicza. Ten prośbę spełnił oraz skierował kobietę – zgodnie z rejonizacją – do Kliniki Patologii Ciąży Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Ostrzegł także, że skierowanie to wymaga promesy z kasy chorych.

Ostatecznie, choć bez wymaganej promesy, badania w Łodzi wykonano 28 marca, a ich wyniki przekazano 8 kwietnia. Potwierdziły one rozpoznanie zespołu Turnera. Lekarze nie uznali jednak tej diagnozy za wystarczające usprawiedliwienie aborcji, przypominając Renacie Rodowicz, że osoby cierpiące na to schorzenie często uzyskują wyższe wykształcenie, a nawet prowadzą zwyczajne życie rodzinne. Jeszcze przed ostatecznymi wynikami kobieta zgłosiła się też do Szpitala Wojewódzkiego św. Łukasza w Tarnowie, domagając się aborcji ze względu na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu. Pisemną odmowę uzyskała 29 kwietnia.

Ostatecznie Karolina Rodowicz urodziła się 11 lipca. Lekarze stwierdzili u niej wprawdzie zespół Turnera, ale bez upośledzenia umysłowego, a nawet bez wad układów naczyniowego i wydalniczego, które często występują przy tym schorzeniu.

Renata Rodowicz wraz ze wspierającymi ją działaczkami Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny rozpoczęła działania medialne i prawne. Na przełomie września i października 2003 roku udzieliła wywiadu „Trybunie”, w którym opowiedziała o swoich przeżyciach. Jednak gdy podczas podobnego wywiadu informacji, które chronione były tajemnicą lekarską, o jej ciąży udzielił dr Szczepan Bartkiewicz, skierowała przeciw niemu pozew karny. Sprawę tę zresztą wygrała, ale tylko w kwestii złamania tajemnicy lekarskiej, a nie odmowy aborcji.

Inaczej było w sprawach cywilnych wytoczonych opiekującym się nią lekarzom i szpitalom w Tarnowie i Krakowie. Sądy wszystkich instancji w Polsce uznały bowiem, że nie ma dowodów na to, że opieszałość pozywanych spowodowała, iż Renata Rodowicz nie mogła skorzystać z przysługujących jej praw do przerwania ciąży oraz do badań. Sąd okręgowy uznał, że opóźnienia w kwestii wykonywania badań wynikały z winy Rodowicz, która między 6. a 18. tygodniem ciąży nie zgłaszała się na badania, a później nie podjęła prób uzyskania koniecznej do badań poza własnym rejonem promesy z Małopolskiej Kasy Chorych. Co więcej, gdy kobieta poddawała się badaniom, była już w 23. tygodniu ciąży, a gdy ich wyniki były znane – w 24. To zaś oznacza, że zgodnie z przyjętą w Polsce (ale potwierdzoną przez Światową Organizację Zdrowia) zasadą nie można już było przeprowadzić aborcji, płód był bowiem zdolny do samodzielnego życia poza organizmem matki.

Wyrok ten podtrzymał sąd apelacyjny. „Wykonanie zabiegu przerwania ciąży, jak trafnie wskazał sąd I instancji, odwołując się do standardów przyjętych przez WHO, możliwe było do 23. tygodnia ciąży, a powódka w tak zaawansowanej ciąży znajdowała się wówczas, gdy miały miejsce konsultacje w pozwanych szpitalach. Gdy natomiast uzyskała wyniki badań genetycznych (8 – 11.04.2002 r.), była już w 24. tygodniu ciąży i przeprowadzenie aborcji nie było już wówczas dopuszczalne” – napisał Sąd Apelacyjny w Krakowie w orzeczeniu z 28 lipca 2006 roku. Sędziowie apelacyjni dodali także, że już w trakcie procesu karnego wytoczonego dr. Bartkiewiczowi biegli z Akademii Medycznej w Białymstoku stwierdzili, że wada genetyczna zespołu Turnera nie jest wskazaniem do aborcji.

Gdy procesy w Polsce jeszcze się toczyły, do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu wpłynęła skarga – z 14 grudnia 2004 roku – Renaty Rodowicz przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej. Kobieta oskarżyła Polskę o złamanie artykułów 3 i 8 europejskiej konwencji ochrony praw ludzkich i fundamentalnych wartości. Artykuł 3 stanowi, że „nikt nie może podlegać torturom lub nieludzkiemu i degradującemu działaniu lub karom”. A zdaniem autorów pozwu takiemu właśnie „nieludzkiemu i degradującemu” traktowaniu podlegała Renata Rodowicz, bowiem z powodu celowych zaniedbań lekarzy nie mogła skorzystać w stosownym czasie z odpowiednich badań, a także uzyskać zgody na przerwanie ciąży w zgodzie z obowiązującym w Polsce prawem. Rzeczpospolita Polska oskarżona jest zaś o to, że nie wypełniła swoich obowiązków wprowadzenia takich regulacji prawnych, które wymuszałyby na lekarzach wykonywanie badań i korzystanie przez kobiety z przysługującej im, według polskiego prawa możliwości aborcji.

Lekarze, zdaniem Renaty Rodowicz i jej prawniczki Moniki Gąsiorowskiej, celowo odmówili jej odpowiedniego leczenia i badań, a także „całkowicie ignorowali kiepski stan psychiczny skarżącej, którego powodem była troska o stan uszkodzonego płodu oraz odmowa przerwania ciąży w zgodzie z obowiązującym w Polsce prawem aborcyjnym. Lekarze traktowali skarżącą w nieludzki i degradujący sposób z powodu tego, że mogła ona chcieć przerwania swojej ciąży” – opisują cierpienia kobiety jej prawnicy. Jakby tego było mało, „lekarze zmusili skarżącą do spędzenia tygodni na podróżach po kraju i szukaniu opieki medycznej, która jej się prawnie należała”. Cierpienia zadawane przez lekarzy, ostrzegają autorzy pozwu, nie skończyły się wraz z urodzeniem dziecka, ale nadal trwają. „Ona nie może pracować i spędzi resztą swojego życia, opiekując się ciężko chorym dzieckiem” – wyjaśniają przyczyny cierpień Renaty Rodowicz autorki pozwu.Polska miała jednak nie tylko skazać Rodowicz na cierpienia i ból, ale również ograniczyć jej prawo do prywatności (w skład której wchodzi – w europejskiej legislaturze – prawo do aborcji). „Prawo skarżącej do prywatności i życia rodzinnego zostało złamane przez działania (i ich zaniechanie) pracowników państwa, gdy pozbawiona ona została odpowiedniej i zaoferowanej w odpowiednim czasie opieki medycznej w postaci badań prenatalnych i przerwania ciąży” – podkreślają autorki pozwu, zastrzegając, że sytuacja taka wynika z nieodpowiedniego prawa, które regulowałoby dostępność takich usług w zgodzie z wolą chorego.

Niedopuszczalna była również ich zdaniem odmowa udzielenia Renacie Rodowicz pełnej informacji o stanie jej zdrowia, co miało spowodować, że została pozbawiona możliwości wykonania aborcji. Polska natomiast zawiniła tym, że nie sprecyzowała, na ile i w jakim stopniu lekarze mogą korzystać z klauzuli sumienia i jakie możliwości odwołania mają przysługiwać kobietom.

W skardze znalazły się jednak także informacje nieprawdziwe. Czytamy np., że w przypadku Renaty Rodowicz istniało podejrzenie zespołu Edwardsa, podczas gdy na żadnym etapie ciąży – jak wynika z procesów w Polsce – nikt takiej diagnozy nie stawiał. Czy wprowadzenie nowych informacji miało na celu wzmocnienie pozycji procesowej czy nie, nie sposób w tej chwili ocenić. Autorka pozwu odmówiła mi komentarza.

Cały pozew zakłada przy tym milcząco, że genetycznie uwarunkowany zespół Turnera jest wystarczającym powodem do zastosowania aborcji z przyczyn eugenicznych (ze względu na trwałe i nieodwracalne uszkodzenie płodu). Tyle tylko, że jest to założenie niezwykle dyskusyjne.

Lekarze, rodzice osób chorych na zespół Turnera, a także oni sami – nie są przekonani, że ich schorzenie określić można jako usprawiedliwienie dla aborcji. I trudno się temu dziwić, bo choć naukowa definicja zespołu Turnera może brzmieć groźnie (połączenie charakterystycznych cech fizycznych z całkowitym lub częściowym brakiem jednego z dwóch chromosomów X), to w istocie schorzenie to – nieleczone – prowadzi do niższego wzrostu (średnio 143 centymetry – a bez leczenia dziewczęta z zespołem Turnera są o 20 centymetrów niższe od swoich matek) i braku lub niepełnego dojrzewania płciowego, co wiąże się z bezpłodnością. „Zmiany w narządach wewnętrznych dotyczą przede wszystkim jajników. Wadliwą budowę jajników określa się jako dyzgenezję gonad. Już w okresie noworodkowym jajniki zawierają mniejszą ilość tzw. pęcherzyków pierwotnych, w których zawarte są komórki jajowe. W typowych przypadkach struktura jajników ulega dalszemu uwstecznieniu i w konsekwencji nie dochodzi do rozwoju płciowego i pojawienia się miesiączkowania” – podkreśla prof. Tomasz Romer, założyciel i wieloletni przewodniczący Towarzystwa Endokrynologii Dziecięcej w opracowaniu „Zespół Turnera (zespół wad wrodzonych)”.

Wszystkie te uwagi odnoszą się jednak do osób nieleczonych. A leczenie jest już w tej chwili standardowe. Wbrew sugestiom zawartym w pozwie leczenie chorych z zespołem Turnera „nie jest uciążliwe, nie zaburza procesu edukacji na wszelkich poziomach wykształcenia” (prof. Romer). No chyba że za uciążliwość uznać – jak czynią to autorki pozwu – konieczność dojazdu raz w roku do Warszawy na badania.

Fakt, że zespół Turnera nie jest i nie powinien być wskazaniem do aborcji eugenicznej, potwierdzają zresztą nie tylko polscy specjaliści, ale również grupy międzynarodowe. Kilkudziesięciu uczonych zajmujących się zawodowo leczeniem zespołu Turnera w specjalnym raporcie uznało, że decyzja o aborcji w przypadku tej choroby wynikać może wyłącznie z braku informacji, a nie z przyczyn eugenicznych. Nie ma bowiem powodów, by uznać, że choroba ta rzeczywiście obniża jakość życia rodziny i samego chorego.

Nie istnieje też w polskim prawie, wbrew sugestiom autorek pozwu, nic takiego jak „prawo kobiety” do aborcji. Orzecznictwo Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego uznaje jedynie, że w pewnych określonych ustawą można mówić o odstąpieniu od karalności aborcji, ale nie o uznaniu jej za przysługujące komukolwiek prawo. Szczególnie mocno odnosi się to do wszelkich postulatów odszkodowań za „złe narodzenie”. Mikołaj Wild w opracowaniu zamieszczonym w „Przeglądzie Sądowym” jasno wskazuje, że dopuszczalność pewnego zachowania przez prawo nie oznacza jeszcze jego pozytywnej oceny. I tak właśnie jest z aborcją. Ustawa uchyla karalność, ale nie sprawia, że można mówić o prawie do takiego zabiegu.

Mimo całej tej argumentacji oraz rozpoznania przez kolejne sądy (nie wszystkie – sprawa bowiem wciąż rozpatrywana jest przez Sąd Najwyższy) polskie władze zaproponowały ugodę. Nie oznacza to uznania zasadności postulatu wypłaty odszkodowania za złe narodziny czy odmowę aborcji ze względów eugenicznych, a jedynie uznanie, że z przyczyn proceduralnych prawo Renaty Rodowicz do badań prenatalnych mogło zostać naruszone. Dlatego zaproponowano jej odszkodowanie w wysokości 70 tysięcy złotych, czyli o 20 tysięcy więcj niż domagała się przed polskimi sądami.W takiej sytuacji, zgodnie z zasadami, Trybunał powinien rozpocząć rozmowy z obiema stronami, tak by doprowadzić do porozumienia, które uwzględniałoby interesy strony skarżącej. Tak się jednak nie stało. Trybunał bowiem już po wpłynięciu propozycji ugody poprosił Paula Hunta, pełniącego funkcję sprawozdawcy Rady Praw Człowieka ONZ ds. prawa do korzystania z najwyższego dostępnego standardu zdrowia fizycznego i psychicznego, o opinię. Ten zaś w dokumencie z 7 listopada 2007 r. uznał, że w krajach, w których aborcja jest dopuszczalna z przyczyn eugenicznych, kobieta „musi mieć pełny dostęp do badań prenatalnych”, by móc wyegzekwować swoje „prawo do aborcji”. To ostatnie wyprowadza Hunt z prawa do prywatności („ponieważ decyzja o przerwaniu lub kontynuowaniu ciąży ma ogromny wpływ na prywatne życie kobiety”), ściśle – jego zdaniem – związanego z prawem do najlepszych możliwych świadczeń medycznych.Raport podkreśla także, że Polska złamała prawo kobiety do decydowania o tym, jakie procedury zostaną zastosowane w stosunku do niej samej (w dokumencie nie ma mowy o decyzjach dotyczących płodu, ale wyłącznie kobiety). Stwarzanie przeszkód w dostępie do badań genetycznych ma zatem utrudniać decyzje w sprawie „zdrowia reprodukcyjnego”. Rozważania te prowadzą Hunta do wniosku, że jeśli państwo godzi się na aborcję z jakichś przyczyn, to musi sprawić, by była dostępna dla każdej domagającej się tego kobiety. Autor raportu idzie zresztą jeszcze dalej (choć o tej sprawie nie ma w tym casusie mowy) i stwierdza, że klauzula sumienia, pozwalająca lekarzom odmówić wykonania zabiegów, które są niezgodne z ich przekonaniami, nie może przeszkadzać w egzekwowaniu „prawa do aborcji”.

Raport ten nie jest oczywiście wyrokiem, ale zapowiadać może, w jakim kierunku podąży Trybunał. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że – wbrew własnej praktyce i teorii – Trybunał zdecydował się na włączenie w proces ugody, sugerując władzom polskim 3-milionową (w euro) kwotę ugody, która z definicji jest nie do zaakceptowania. Oznaczać to może tylko chęć wydania orzeczenia w tej sprawie.

Byłby to, i nie należy o tym zapominać, już drugi wyrok w takiej sprawie odnoszący się do Polski. W pierwszym – w sprawie Alicji Tysiąc – Trybunał uznał, że Polska łamie prawo, nie tworząc procedur odwoławczych dla kobiety chcącej dokonać aborcji z przyczyn zdrowotnych, która nie zgadza się z opinią lekarzy na temat jej stanu zdrowia. Kolejny wyrok w takiej sprawie mógłby stworzyć sytuację precedensową, w której Trybunał poprzez kolejne wyroki w sprawach światopoglądowych i zasądzane kary mógłby realnie wpływać na prawo w krajach mu podlegających. Nie oznacza to możliwości jego zmiany, ale przynajmniej zmiany praktyki jego stosowania.A przecież, jak pokazuje przykład Polski i Hiszpanii, niemal tak samo sformułowane prawo można różnie interpretować. W efekcie w Polsce – przy niemal takich samych zapisach – dokonuje się ok. 200 aborcji rocznie, a w Hiszpanii ponad 100 tysięcy. I wiele wskazuje na to, że takie właśnie praktyczne rozmycie litery prawa może być celem Trybunału, dla którego aborcja pozostaje „prawem kobiety” ograniczonym przez krajowe prawodawstwa.

Stworzenie takiego precedensu oznaczałoby zaś niebezpieczeństwo dla państw, które mają podobne (albo nawet łagodniejsze) do polskiego systemy prawne, a także wkroczenie sądów europejskich w sprawy, w których dotąd nie orzekały.

Pytanie tylko, czy polski rząd, w tym minister spraw zagranicznych, zdaje sobie z tego sprawę? Czy próbował zmobilizować (co często spotykane w kontrowersyjnych sprawach) inne kraje podlegające jurysdykcji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu do wspólnego przeciwdziałania wkraczaniu sądu w kompetencje zarezerwowane dla legislatur krajowych? A jeśli nie, to co zamierza zrobić, by – zgodnie z obietnicami składanymi Polakom przy wchodzeniu do UE – polskie prawo w kwestii ochrony życia nie mogło być zmieniane lub zmiękczane decyzjami z zewnątrz?

Działania Trybunału w sprawie „Renata Rodowicz przeciwko Polsce” każą poważnie traktować tego typu przypuszczenia. Wpisują się one zresztą w szersze orzecznictwo tegoż Trybunału, którego przykładem jest wyrok w sprawie Alicji Tysiąc.

Obie te sprawy są sobie niezwykle bliskie, dotyczą bowiem zakresu obowiązywania polskiej ustawy chroniącej życie. W przypadku Alicji Tysiąc chodziło o to, czy istnieją w Polsce procedury pozwalające kobiecie, która uznaje, że ciąża zagraża jej zdrowiu, na odwołanie się od niewłaściwej – jej zdaniem – decyzji lekarzy; Renata Rodowicz natomiast postawiła problem, jakie schorzenia płodu są podstawą do aborcji oraz do kiedy można jej dokonywać.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
AI nie zastąpi nauczycieli
Plus Minus
„Złotko”: Ludzie, których chciałabym zabić: wszyscy
Plus Minus
„Mistykę trzeba robić”: Nie dzieliła ich przepaść wieku
Plus Minus
„Civilization VII”: Podbijanie sąsiadów po raz siódmy
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Plus Minus
„Z przyczyn naturalnych”: Przedłużyć życie
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń