Telewizja publiczna zatrudnia zadeklarowanego satanistę, który wsławił się niszczeniem Biblii. Tygodniki opinii, jeden po drugim, z coraz większą brutalnością grają religijnymi symbolami. Epatują nimi na okładkach, przedrzeźniają, wykpiwają, bezczeszczą. Krzyż? Toż to tylko gadżet, do którego przyczepia się a to Palikota, a to Tu-154. Może jutro zawiśnie na nim goła kobieta. Albo jeszcze co innego. Wyobraźnia współczesnych barbarzyńców nie ma granic, w sumie jedyne, co się liczy, to pytanie, jak wywołać odruch sprzeciwu, jak doprowadzić do skandalu.
Matka Boska z wąsami jako patronka homoseksualistów? A dlaczego nie? Przecież na tym to polega. Rozdrażnić chrześcijan i czekać, czy zareagują. Oczywiście,
doświadczenie uczy, że pokornie przyjmą los. Troszkę się poburzą, troszkę pojęczą, akurat tyle, ile trzeba, żeby wywołać zainteresowanie. Starczy. Od czasu do czasu, jak pokazał Jan Turnau, jeszcze poproszą, żeby ich zanadto nie poniżać.
Dziwi to kogoś? Niesłusznie. Od czasu kiedy przeczytałem, że najpierw publicyści „Gazety Wyborczej", a potem znani politycy zrównują satanistę Nergala i katolika Pospieszalskiego – jak wolność to wolność – nic już mnie nie zdumiewa. A właściwie dlaczego miałoby? Wyśmiewanie katolików popłaca. Przecież chrześcijaństwo jest démodé. Bluźnierstwo? Gdzieżby tam. To wyraz kreatywności, swobody, postępu.
Czasem czytam stłumione głosy protestu. Ta sama zdarta płyta: a dlaczego to prowokatorzy nie wyszydzają Koranu? A dlaczego nie obrażają gwiazdy Dawida? Dlaczego pastwią się nad chrześcijanami – słyszę żale. Dlaczego? Dlatego że innych się boją. Wiadomo przecież, co by zrobili muzułmanie. A z Żydami też lepiej nie zadzierać. Rozzłoszczą się i będą kłopoty. Oskarżą o antysemityzm, zorganizują bojkot, nie przepuszczą. Ale z chrześcijanami to całkiem inna sprawa. To ofiara prawie idealna.