Tak.
Ja tylko stwierdziłem, że on ma tytuł hrabiowski i nikt mu go nie odbierze, ale jego rodzina dostała go dzięki fałszywym dokumentom. Wiele pracy wykonał tu dr Sławomir Górzyński, który w książce „Arystokracja polska w Galicji” pokazał jak otrzymywano takie tytuły i umieścił tam również Komorowskich.
Jak zostali hrabiami?
Jeden z Komorowskich ożenił się z inną Komorowską, hrabianką z wcześniej uznanej rodziny. On był z kolei z rodziny litewskiej, która miała całkiem porządnych przodków, ale wielu z nich zginęło w potopie szwedzkim i rodzina się spauperyzowała. Przykleili się więc do prymasa Komorowskiego herbu Korczak i zaczęli uchodzić za jego kuzynów. Potem przedstawili jakieś mało wiarygodne dokumenty i urząd austriacki uznał im tytuł.
To w końcu jak: fałszywy hrabia czy nie?
Komorowscy byli rodziną bogatą i ustosunkowaną, może i by zasługiwali na tytuł, jakby mieli jakieś dokumenty, ale akurat wtedy nadarzyła im się taka sposobność, więc ją wykorzystali.
Politycy powołują się na swe artystokratyczne koligacje?
Ci którzy je mają, raczej nie, natomiast politycy noszący nobliwe nazwiska nie prostują, że nie pochodzą z tych rodów. Kiedy słyszymy w parlamencie Czartoryski, Potocki, Tyszkiewicz to wydaje nam się, że to przedstawiciele tych rodów i zapewne jakoś im to pomaga w budowaniu swojej pozycji, być może w zdobywaniu poparcia politycznego.
Jest snobizm na herby?
Naturalnie, że są ludzie dopisujący sobie genealogię, fałszujący ją i dowodzący, że ich przodkowie byli dużo wybitniejsi niż w rzeczywistości.
Jak mają plebejskie nazwiska, Mazurki jakieś, to umarł w butach. Co wtedy robią, sierotki?
Niektórzy zmieniają sobie nazwisko na panieńskie matki albo babci, bo lepiej brzmi. Spotkałem nawet człowieka, który postanowił nazywać się jak jego prababcia.
To się nazywa desperacja.
Proszę spojrzeć na świat polityki - eurodeputowaną z Wrocławia jest pani Lidia Geringer de Oedenberg, bardzo ze swego nazwiska dumna. Tylko że pani Lidia jest z domu Ulatowska, a nazwisko nosi po mężu, z którym zresztą się rozwiodła. Pikanterii temu dodaje fakt, że pani Lidia jest z demokratycznej lewicy.
Jest też tendencja odwrotna: ludzie ze znanych, historycznych rodzin starają się ukryć swoje arystokratyczne pochodzenie, a w każdym razie nie afiszują się z nim. Róża Thun używa skróconej wersji nazwiska i nie obnosi się z tym, że w paszporcie ma wpisane Róża Gräfin von Thun und Hohenstein.
To chyba nie jest zbyt popularna postawa?
Wbrew pozorom całkiem częsta. Pani minister Anna Radziwiłł najchętniej chciałaby, by brano ją za pochodzącą z jakichś litewskich chłopów, a przecież była księżniczką. Dziennikarz Piotr Łoś nie podkreśla, że pochodzi z hrabiów Łosiów, bardzo starej rodziny, z czasów, gdy nie trzeba było dopisywać –ski do nazwiska by pokazać, że się pochodzi ze szlacheckiej
A tak na koniec, po co pan to wszystko robi?
Zupełnie nie interesuje mnie czy ktoś ma herb i szlacheckie nazwisko. To, co próbuję zrobić, to pokazać ludziom związki łączące ich z I Rzeczpospolitą i sprawić, by utożsamiali się z krajem w którym mieszkają i nie czuli się tu imigrantami. I nawet jeśli jest to tylko jedna praprababcia, którą udało się odnaleźć, to jest dobrze.
? ? ?
„Hstoria, która wydarzyła się w Białymstoku, jest dziwna z każdego punktu widzenia. To opowieść o zabójstwie młodej, pięknej kobiety dokonanym przez człowieka, który z definicji powinien stać na straży prawa, a na sali sądowej znajdować się w zupełnie innym miejscu niż ława oskarżonych. Adwokat zabił swoją aplikantkę —to brzmi szokująco. Ale ta mroczna opowieść ma jeszcze drugie dno — zabójca, który przyznał się ,że udusił dziewczynę, odpowiada z wolnej stopy. — Kiedy usłyszałem, że sąd apelacyjny uznał, iż Maciej T. ma wyjść z aresztu, nie uwierzyłem. Jechałem wtedy autem, mój przełożony zadzwonił z tą informacją. Myślałem ,że robi mi dowcip — mówi prokurator Józef Murawko. — Dojechałem do prokuratury, zobaczyłem faks z sądu. Zamurowało mnie.
Jest doświadczonym śledczym, oskarżał w wielu sprawach o zabójstwo, to dla niego zawodowa rutyna. Ta sprawa odbiega od schematu w sposób, który go niepokoi. — Zaprzeczono samej idei procesu karnego. To właśnie proces ma rozstrzygnąć o winie oskarżonego. Muszą przemówić biegli, trzeba zanalizować dowody. Tymczasem sąd apelacyjny zachował się jak sąd kapturowy: właściwie już zadecydował, co stało się w mieszkaniu Marty Krupowicz Wypuszczając Macieja T. z aresztu uwierzył oskarżonemu, że śmierć kobiety jest czymś w rodzaju nieszczęśliwego wypadku, tak wynika z uzasadnienia decyzji — mówi prokurator Murawko —Dlaczego tak się stało ? Wolałbym nie spekulować.
On uważa, że młoda kobieta nie zginęła przypadkowo i tezy tej zamierza bronić. Nie chce komentować, że w grę wchodzi parafila, jak określa się teraz zachowania nazywane dawniej dewiacją seksualną. To oczywiście jeden z możliwych powodów, z których 36-letni adwokat mógłby udusić swoją partnerkę. Jednak nie można przecież wykluczyć, że Maciej T . świadomie chciał zabić Martę, a przynajmniej się na to godził.
Czy decyzja sądu apelacyjnego i zawarta w niej sugestia dotycząca interpretacji zachowania oskarżonego wpłynie na sąd , przed którym toczy się proces? —Nie chcę o tym nawet myśleć — mówi prokurator —Ja muszę wierzyć, że sprawiedliwość jest jedna i ślepa. Taka sama dla człowieka w gumofilcach, który siekierą zarąbał sąsiada i zostaje skazany już na pierwszym posiedzeniu. I dla eleganckiego, elokwentnego i mającego koneksje mecenasa, który potrafi zrobić dobre wrażenie. Muszę w to wierzyć, bo inaczej zwątpiłbym w wymiar sprawiedliwości i powinien bym rzucić zawód”. Bliższe okoliczności sprawy, na tyle, na ile pozwala wyłączenie jawności procesu, przybliża Maja Narbutt we frapującym reportażu W interesie zabójcy.