Konferencja prasowa w Paryżu w 2013 r. po porażce w pierwszej rundzie Wielkiego Szlema. – Wyjaśnij ten niezadowalający wynik kibicom w ojczyźnie! – zażądał reporter chińskiej agencji rządowej Xinhua. – Przegrałam mecz i to wszystko. Mam paść na kolana i tak pełzać? – usłyszał w odpowiedzi. Następnego dnia Na Li mogła przeczytać, że brakuje jej nie tylko patriotyzmu, ale i manier.
Konferencja prasowa miesiąc później w Wimbledonie po trudnym, choć wygranym meczu trzeciej rundy. Ten sam reporter, podobne pytanie. Patrzyła mu w oczy chyba z minutę. W końcu mruknęła: – Mówię, że dziękuję kibicom.
Kilka dni później, jeszcze przed przegranym ćwierćfinałem z Agnieszką Radwańską, rzecznik Komunistycznej Partii Chin napisał we wstępniaku jednego z największych dzienników: „Osobowości gwiazd sportu stają się nie do zniesienia, kiedy przyłożyć do nich standardy tradycji i zwyczajów. Kto powstrzyma ich niekontrolowaną bezczelność?".
Na początku ?był badminton
Tenisową historię Na Li skończyło parę łez podczas konferencji prasowej w Pekinie i długie oświadczenie na Facebooku. Napisała, że bardzo jest wdzięczna wszystkim wokół, że docenia ich poświęcenie i wysiłki, by stała się tym, kim jest, a dla młodych następców dodała, że warto marzyć. Wymieniła długą listę tych, którzy jej pomagali, od rodziców i męża po sponsorów i kibiców. Czytać tę listę można wprost, ale można też zobaczyć za nią dziwny kraj, w którym zostaje się mistrzynią tenisa, nie znosząc swego zajęcia.
Zawsze wolała, by zapomnieć o wielkich Chinach i oceniać ją tylko wedle charakteru i osiągnięć sportowych. Oddzielić Na Li od Chin jednak nie sposób. Jej życie to ciągła opowieść o konflikcie z ojczyzną, która nie chciała, by w mieście Wuhan w prowincji Hubei wybiła się na samodzielność i bogactwo oraz nadmiernie wpływała na innych jakaś krnąbrna dziewczynka z klasy robotniczej.
Wybiła się, i to jak. Chińczycy nigdy wcześniej tego nie widzieli: pierwsza rodaczka, która wygrywa turniej WTA, pierwsza, która awansuje do grona pięciu najlepszych tenisistek świata, pierwsza Azjatka, która wygrywa turniej wielkoszlemowy, pierwsza, która zarabia w trzy lata prawie 40 mln dolarów z kontraktów sponsorskich – ten argument przemawiał nie tylko do Chińczyków.
W Weibo, chińskim odpowiedniku Twittera, miała 21 milionów śledzących jej wpisy. Wygrany finał Roland Garros 2011 oglądało w telewizji 116 mln Chińczyków, znacznie więcej niż finał Super Bowl, co podziałało na wyobraźnię Ameryki. Nowy turniej WTA w Wuhan to jeszcze jeden skutek jej niezwykłej kariery. Pięć lat temu w Chinach były organizowane dwa turnieje zawodowe kobiecego cyklu rozgrywek, dziś jest osiem. Wkrótce będzie dziesięć.