Czterdziestolatek LeBron James wciąż nadaje ton

LeBron James 40. urodziny uczcił pobiciem kolejnego rekordu. Nie liczby są jednak najważniejsze, lecz niegasnąca pasja sportowca, który osiągnął w swoim fachu już wszystko.

Publikacja: 10.01.2025 16:03

LeBron James skończył 40 lat, ale wcale nie zamierza kończyć sportowej kariery

LeBron James skończył 40 lat, ale wcale nie zamierza kończyć sportowej kariery

Foto: Adam Pantozzi / NBAE / Getty Images / Getty Images via AFP

NBA zwykle serwuje na Boże Narodzenie najlepsze mecze i tak było również tym razem. W świątecznym zestawie znalazło się między innymi spotkanie pomiędzy Golden State Warriors a Los Angeles Lakers. Obie drużyny nie należą już do najlepszych w lidze, ale były nimi w ostatnich latach i wciąż pozostają ekscytujące. I rzeczywiście kibice zobaczyli znakomity mecz, który Lakers wygrali dwoma punktami. Fani NBA znowu byli świadkami rywalizacji LeBrona oraz lidera Warriors – Stephena Curry’ego.

To była przyjemność obserwować tych czarodziejów, ale z tyłu głowy wisiało pytanie: ile jeszcze zobaczymy takich pojedynków? LeBron kilka dni później kończył przecież 40 lat, Curry wkrótce będzie miał 37. Czasu oszukać się nie da, choć obydwaj się starają.

Na powracające pytanie o emeryturę LeBron odpowiada różnie. Ostatnio mówił, że mógłby z powodzeniem grać jeszcze przez kilka lat. Zawsze jednak zastrzega, że nie chce rozmieniać się na drobne i pragnie odejść jako czołowy gracz ligi – na swoich zasadach. Zarzeka się też, że kiedy już odejdzie, to nie wróci, inaczej niż kiedyś Michael Jordan czy legendarny rozgrywający futbolu amerykańskiego Tom Brady, który z powodzeniem grał jeszcze kilka lat po czterdziestce.

LeBron prawdopodobnie nie zdobędzie kolejnego mistrzostwa i nie pobije wielu rekordów, a jednak ciągle daje z siebie wszystko. Jego wygląd wskazuje, że ciężko pracuje na siłowni, forma w meczach nie pozostawia zaś wątpliwości, że wciąż wylewa siódme poty na treningach. Przed rozpoczęciem gry odprawia rytuał – rozrzuca biały proszek (to kreda do smarowania dłoni, by lepiej trzymały piłkę) niczym magiczny pył. A potem wchodzi na parkiet i gra z takim zaangażowaniem, jakby jeszcze nic w sporcie nie osiągnął. Koszykówka wciąż sprawia mu radość.

Z okazji jego 40. urodzin 30 grudnia niektóre media przypominały 40 najważniejszych momentów z jego kariery. Jest w czym wybierać: w NBA gra już 22. sezon, zdobył cztery mistrzostwa, trzy złote medale igrzysk olimpijskich i bezlik nagród indywidualnych. Teraz odhacza kolejne rekordy, jak ten ostatni, wspomniany na wstępie, kiedy pobił Jordana w liczbie meczów ze zdobyczą co najmniej 30 punktów. Zarazem LeBron zawsze wolał dzielić się piłką z kolegami, niż zaliczać punktowe rekordy. Pewien dziennikarz pisał o 16-letnim LeBronie, że jest jak szwajcarski scyzoryk – potrafi łączyć w sobie różne funkcje, grać na różnych pozycjach. Przez te wszystkie lata jeszcze tę umiejętność rozwinął. Ale potem, w NBA, kibice i dziennikarze długo mieli do niego pretensje, że oddaje zbyt mało decydujących o wyniku rzutów i podaje piłkę do kolegów. Uznanie przyszło dopiero po latach. Jego wszechstronność budzi zachwyt.

LeBron James. Uratował go talent

Był wystraszonym dzieckiem i zahukanym chłopcem, który bał się zawierać nowe znajomości, choć trudno to sobie wyobrazić z dzisiejszej perspektywy, gdy obserwujemy go jako lidera, zarówno na boisku, jak i poza nim. Gdy przyszedł na świat (działo się to w Akron, nieopodal Cleveland) jego mama Gloria miała 16 lat, ojca zaś już nie było i nigdy nie będzie – zostawił ciężarną dziewczynę, a potem nie interesował się losem dziecka. LeBron nigdy nie chciał go poznać. To był dom kobiet, ale los szybko zrewidował plany nastolatki, że mama oraz babcia pomogą jej w wychowaniu syna. Najpierw zmarła babcia, mama odeszła dwa lata później – w wieku zaledwie 42 lat na zawał. Gloria została sama z dzieckiem. Glo i Bron, tak o nich mówiono, byli więc zdani na siebie. Chłopiec nierzadko chodził głodny, a kiedy zasypiał, słyszał strzały i wycie policyjnych syren. Gdy już rozumiał, o co chodzi, zastanawiał się, czy któraś z kul nie dosięgła mamy, chwytającej się różnych dorywczych prac. Dom, w którym mieszkali, w pewnym momencie był już taką ruderą, że sąsiad zaproponował, by przenieśli się do niego. Potem przeprowadzali się wielokrotnie, mieszkali kątem u znajomych i nieznajomych, a malec ciągle zmieniał szkoły.

Czytaj więcej

Jak Michael Jordan nie został baseballistą

Wybawieniem okazał się talent do sportu. Dostrzegł go jeden z trenerów futbolu amerykańskiego, inny zaś z czasem zaproponował matce LeBrona, by chłopak u niego zamieszkał. Frank Walker miał żonę i trójkę dzieci, ale zdecydował się przyjąć zdolnego dziewięciolatka pod dach. Nie było to łatwe dla matki, ale Gloria uznała, że tak będzie najlepiej dla syna. W nowym domu jadł zdrowe posiłki i wreszcie dobrze się wysypiał, ale też nauczył dyscypliny i zaczął regularnie chodzić do szkoły. Najpierw grał w futbol amerykański, ale wkrótce okazało się, że ma ogromny talent do koszykówki. Kiedy sytuacja nieco się unormowała, mógł znowu zamieszkać z mamą, która pozostała jego najwierniejszym kibicem, chodziła na mecze i przypilnowała, by syn wybrał koszykówkę: obawiała się, że futbol amerykański jest zbyt niebezpiecznym sportem.

Te doświadczenia ukształtowały go jako człowieka. Rodzina jest dla niego wszystkim, więc w najważniejszych chwilach bliscy zawsze mu towarzyszą. On z kolei pojawia się na wydarzeniach, w których biorą udział jego dzieci, skupiając uwagę na sobie. Bardzo zależało mu, żeby zagrać z synem w jednej drużynie i to się udało, bo Bronny od tego sezonu też przywdziewa złoto-purpurowe barwy Lakers. Młodszy syn, Bryce, też gra w koszykówkę i właśnie wybrał uczelnię. Najmłodsza z familii jest 10-letnia Zhuri – ostatnio dumny tata wrzucał na Instagrama jej zdjęcia w stroju siatkarskim. Z Savannah Brinson, która dziś jest jego żoną, poznali się w liceum i od tego czasu są razem.

LeBron James. Wybraniec z okładki

Koszykarsko wyróżniał się już w podstawówce, gdzie z trójką przyjaciół tworzyli zgraną i silną ekipę, pożądaną przez każde liceum w Akron. Wybrali prywatną katolicką szkołę St. Vincent – St. Mary, do której uczęszczała głównie biała młodzież, dlatego początkowo LeBron był temu przeciwny. – Nie miałem wtedy ochoty zadawać się z białymi, bo tak mnie ukształtowało moje życie w getcie. Myślałem, że życzą nam jak najgorzej – wspominał. Dał się jednak namówić.

Już od pierwszej klasy był najlepszy i prowadził szkołę do kolejnych zwycięstw. Gdy był w trzeciej klasie, zachwycił się nim Sonny Vaccaro – ten sam, który kiedyś przekonał firmę Nike, by postawić wszystko na Jordana. Niedługo później miał okazję poznać samego Jordana, który wręczył oszołomionemu szesnastolatkowi swój numer telefonu. Potem trafił na słynną okładkę opatrzoną podpisem „The Choosen One” (Wybraniec) i zaczęło się ogólnokrajowe szaleństwo. Po latach przyznawał, że nieco przewróciło mu to w głowie, ale tylko na chwilę, bo zawsze był nad wyraz dojrzały. Zyskał niezachwianą pewność siebie, ale nigdy nie okazywał poczucia wyższości.

Dostał niebywały talent, który poparł olbrzymią pracą. Był absolutnie skupiony na koszykówce. Jak kiedyś powiedział – „nie miałem kłopotów, bo ich nie szukałem”. Nic nie mogło mu przeszkodzić w drodze do celu, który obrał. Miał imponujący repertuar umiejętności, który przez lata rozwijał. Poradził sobie z presją oczekiwań, która ciążyła na nim już od szkoły średniej.

NBA czekała na niego jak na zbawiciela i wreszcie nadszedł. Wprost ze szkoły średniej, z pominięciem uniwersytetu. Miał 18 lat gdy w drafcie, oczywiście z numerem 1, wzięli go Cleveland Cavaliers, a więc drużyna z jego rodzinnych stron. Grał tak, jak się spodziewano, efektownie i skutecznie. Był idolem miejscowych kibiców, nową gwiazdą ligi i jej nadzieją na przyszłość. Z drużyny zaliczanej wcześniej do najsłabszych w lidze uczynił pretendenta do tytułu. W końcu doprowadził Cavaliers do finałów NBA, ale brakowało kropki nad i. Chyba nie mogło się udać, skoro stara koszykarska prawda głosi, że do triumfu w NBA potrzeba przynajmniej dwóch świetnych graczy, a w Cleveland mieli tylko LeBrona.

Jak LeBron James z zawodnika cieszącego się powszechną sympatią stał się wrogiem publicznym nr 1

Po siedmiu latach i wygaśnięciu kontraktu z Cavaliers decyzję o swojej przyszłości postanowił ogłosić w świetle jupiterów, podczas nagrywanego na żywo programu ESPN „The Decision”. Okazał się on najgorzej wyreżyserowanym i odegranym spektaklem, jaki można sobie wyobrazić. LeBron obwieścił, że „przenosi swoje talenty” do South Beach. Użył prawdopodobnie najgorszych możliwych słów, żeby powiedzieć, że przenosi się do Miami Heat, z więc klubu, gdzie wszystko było już gotowe do zdobycia mistrzostwa – czekano tylko na niego. Koszykarz cieszący się raczej powszechną sympatią stał się wrogiem publicznym numer 1. Nie tylko w Cleveland, gdzie kibice liczyli, że podpisze nowy kontrakt z Cavaliers, ale w całych Stanach Zjednoczonych. Pokazał się bowiem jako zakochany w sobie narcyz, zaprzeczył całej dotychczasowej drodze – oto chłopak, który przez całe życie twardo walczył, by dostać się na szczyt, teraz poszedł na gotowe, dołączył do świetnej drużyny pełnej gwiazd.

W Cleveland kibice palili jego koszulki, oliwy do ognia dolał właściciel klubu ze stanu Ohio, miliarder Dan Gilbert, publikując pełen wściekłości wymierzonej w dotychczasowego idola list do kibiców, w którym pisał o zdradzie. LeBron przeżył to mocno. Jako chłopiec, kiedy oglądał „Króla Lwa”, to nie mógł się pogodzić z tym, że zazdrosny Skaza zabił Mufasę. A teraz sam został ochrzczony zdrajcą. Nie przewidział takiego rozwoju wydarzeń, nie wziął pod uwagę, że emocje kibiców zadziałają tak mocno, nie widział nic złego w tym, co robi. Popełnił błąd, za który przyszło mu zapłacić dużą cenę. Było w jego karierze jeszcze kilka takich momentów, gdy wyglądało, że może się rozsypać. Zarzucano mu, że nie ma instynktu zwycięzcy (więcej finałów przegrał, niż wygrał), wypominano rzuty nietrafione w najważniejszych momentach. A jednak nigdy się nie poddał.

Po sukcesach w Miami (dwa mistrzostwa w cztery lata), niczym syn marnotrawny wrócił do Cleveland. Kibice szybko mu wybaczyli, a on zrewanżował się, prowadząc drużynę do triumfu. Dodajmy, że wreszcie miał obok siebie odpowiedni zespół i drugą gwiazdę w postaci Kyrie Irwinga. Radość i ulga musiały być wielkie. Dał im upust, kiedy po pieczętującej finałowy triumf, niesamowitej wygranej (do wyłonienia zwycięzcy rywalizacji z Warriors w 2016 roku potrzeba było siedmiu meczów, a w ostatnim z nich kluczowy okazał się blok LeBrona, który po pościgu za rywalem dosłownie przygwoździł do tablicy piłkę zmierzającą do kosza) ryknął do mikrofonu: „Cleveland – this is for you!”

LeBron James to już nie tylko koszykarz. Zbudował imperium

Potem, już bez złych emocji, mógł odejść z klubu w Ohio. W Los Angeles Lakers miał inny status, bo nie był tylko sportowcem – coraz mocniej angażował się w sprawy społeczne. Założył organizację non profit „More Than a Vote”, która miała zmobilizować ludzi, by chodzili do wyborów. W działania organizacji zaangażowało się pod wpływem LeBrona wielu innych, jak rozgrywający futbolu amerykańskiego Patrick Mahomes. Tenisistka Naomi Osaka mówiła o LeBronie: „Jest nie tylko najlepszym sportowcem, ale też ma najpotężniejszy głos spośród nas”. Gwiazda WNBA Sue Bird dodawała: „Kiedy ktoś o takim statusie jak LeBron James nadaje ton, wszystkim innym jest znacznie łatwiej się do tego przyłączyć”, a mistrz Formuły 1 Lewis Hamilton: „Kiedy widzę, że inny czołowy sportowiec walczy o podobne cele, mówię: Ok, nie jestem tutaj sam”.

Jak pisał „Time”, przyznając LeBronowi nagrodę dla sportowca 2020 roku, jego talent do koszykówki stał się środkiem do osiągnięcia czegoś większego. Przekształcał ból i oburzenie czarnych Amerykanów w plan działania. LeBron i wszyscy ci, którzy mu zaufali, mogli mieć poczucie sprawczości: Donald Trump stracił władzę, 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych został Joe Biden. Wybitny koszykarz dał przykład, że sportowcy mogą zabierać głos w ważnych sprawach społecznych i politycznych, zerwał z wygodną dla niektórych narracją, że są tylko od grania, choć już przy okazji ostatnich wyborów poparciem Kamali Harris nie uratował.

Czytaj więcej

Wolą być cicho i dryblować? LeBron James dał przykład

Nie zmienia to faktu, że jest kimś więcej niż sportowcem. Lisa Taddeo rozpoczęła poświęcony mu artykuł na łamach „Esquire” w nieoczywisty sposób: „Podniósłszy się ze swojego tronu niczym w miejskiej bajce, czarny król stanął w swoim szklanym domu”. LeBron James jest królem na parkiecie i poza nim. Przyjaźni się z gwiazdami show-biznesu i możnymi tego świata, popiera kandydatów na prezydentów i to wcale nie on zabiega o te znajomości. Zbudował imperium, które wykracza poza świat koszykówki. Z powodzeniem prowadzi biznesy, a w mediach społecznościowych ma miliony obserwujących, którzy zachwycają się jego grą i kupują sygnowane przez niego buty i koszulki. Jest otoczony przez bliskich, wśród których czuje się najlepiej. Jego agent Maverick Carter, reżyser nieszczęsnego spektaklu poświęconego przeniesieniu talentów do South Beach, ale także architekt wielu dalece bardziej udanych transakcji biznesowych LeBrona, to przyjaciel z czasów szkoły średniej w Akron. Takich dawnych znajomych jest w jego otoczeniu pełno, bo przyjaciół traktował zawsze jak braci. Ale jest jeszcze jeden powód. Carter powiedział kiedyś, że LeBron jest jak złoto: im częściej się go dotyka, tym bardziej traci blask. Dlatego dostęp do mistrza ma tylko zaufany krąg wybranych.

Kibice, którzy mieli szczęście oglądać Jordana, pewnie nie przypuszczali, że pojawi się kolejny równie wybitny gracz. A nastoletni LeBron nie sądził, że zasadne będą rozważania, który z nich jest lepszy. „Ostatnimi rzeczami, które widział przed snem, i pierwszymi, kiedy otwierał oczy, były plakaty Jordana porozwieszane na ścianach pokoju. Dla LeBrona Jordan był sportowcem idealnym” – czytamy w biografii koszykarza autorstwa Jeffa Benedicta. Nie należy pytać o to, który jest lepszy. Trzeba się cieszyć, że mamy okazję oglądać kolejnego giganta koszykówki, który już zmienił i wciąż zmienia oblicze tej gry.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”

Plus Minus
AI nie zastąpi nauczycieli
Plus Minus
„Złotko”: Ludzie, których chciałabym zabić: wszyscy
Plus Minus
„Mistykę trzeba robić”: Nie dzieliła ich przepaść wieku
Plus Minus
„Civilization VII”: Podbijanie sąsiadów po raz siódmy
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Plus Minus
„Z przyczyn naturalnych”: Przedłużyć życie