Cechą wspólną kandydatów głównych partii w wyborach prezydenckich jest to, że nie stanowią oni oferty dla ludzi umiarkowanych. Wszystko można powiedzieć o doktorach Rafale Trzaskowskim czy Karolu Nawrockim, ale nie to, że mogą stać się ulubieńcami dla ideologicznego centrum. Jakkolwiek by na to patrzeć, ich wizerunki są zbyt zdecydowane, by nie rzec – radykalne. Pierwszy progresywnie, a drugi prawicowo. Mało tego, im bardziej obaj starają się pokazać, że są „normalsami”, jak większość Polaków, tym bardziej wychodzi z nich to, co naprawdę myślą.
Czytaj więcej
Liberalna demokracja przetrwa tylko wtedy, jeśli zrozumie emocje, które dały władzę Trumpowi.
Rafał Trzaskowski zdobył kiedyś 10 milionów głosów. Ale to były inne czasy
Choć teraz czytamy, że Rafał Trzaskowski wybiera się na ingres nowego arcybiskupa Adriana Galbasa, by pokazać środowiskom katolickim, że wcale nie jest takim antyklerykałem. I krążą też plotki, że znów zgłosi pomysł nadania jednej z warszawskich ulic imienia Lecha Kaczyńskiego. Niemniej są to tylko polityczne przebieranki. Słychać argumenty, że Polacy się przecież laicyzują, że – szczególnie młodzi – są coraz bardziej liberalni. Może i są, ale sondaże nie pozostawiają złudzeń – decyzja o zdejmowaniu krzyży w warszawskich urzędach została skrytykowana przez ponad połowę Polaków. W tym sensie Trzaskowski przypomina Kamalę Harris, która w kampanii mówiła o problemach z dostępnością opieki zdrowotnej dla przebywających w więzieniach osób transpłciowych, co jej przeciwnicy uznali nie za przejaw tolerancji, ale oderwanie od problemów zwykłych ludzi, przez skupienie się na marginalnych mniejszościach.
Dlaczego nie będą chcieli oddawać głosu na Nawrockiego? Bo – wbrew temu, co uważają niektórzy politycy PiS – antykomunizm nie jest aktualnie jakąś powszechną emocją, która by pociągała tłumy.
Często pada też argument, że przecież w 2020 roku Trzaskowski dostał 10 milionów głosów, że przecież również osoby umiarkowanie konserwatywne czy centroprawicowe oddały na niego głos. Owszem, ale wtedy była zupełnie inna sytuacja. Wówczas głos na Trzaskowskiego był jedyną szansą na rozbicie monopolu władzy, który od 2015 roku budował PiS. Teraz rządzi koalicja 15 października i wyborcy umiarkowani nie muszą tak kalkulować. Dziś po prostu – mając do wyboru Trzaskowskiego i Nawrockiego – w drugiej turze mogą zostać w domu.