Kiedy Alfred Barr oglądał wystawę upamiętniającą Johna Quinna, nic nie wskazywało, że dokona on transformacji amerykańskiego świata sztuki. Drobny tak, że robił wrażenie kruchego, dwudziestotrzylatek miał chłopięce rysy, przez co wyglądał młodziej. Nosił duże okrągłe okulary, był powściągliwy i często mówił odmierzonymi akapitami, po których następowała nader długa pauza. Prócz studiów zajmował się tylko poważnymi sprawami: grał na organach, w szachy i od czasu do czasu w tenisa. Nie chodził na randki. Często chorował. Większość jego kolegów z Harvardu pochodziła z kosmopolitycznych, bogatych i uprzywilejowanych środowisk, Barr zaś był stypendystą, który wychował się na plebanii.
Nie miał też prawie zupełnie kontaktu ze sztuką, która najbardziej go interesowała. W Nowym Jorku i Bostonie dzieła artystów współczesnych i awangardowych pozostawały rzadkością, a jedynym kontaktem Barra z Europą była konwencjonalna podróż krajoznawcza po Włoszech i Francji, którą pod koniec college’u odbył z przyjacielem z dzieciństwa, licząc się z każdym groszem. (Podobnie jak Quinn podczas swojej pierwszej podróży do Francji odwiedził katedrę w Chartres). Po rozpoczęciu studiów wyznał matce, że jego wiedza o nowoczesnym malarstwie jest „żałośnie powierzchowna”, a kiedy miał jedną z niewielu okazji obejrzenia abstrakcyjnego obrazu Kandinskiego, zlekceważył go, uznając za „halucynacje”.
Jednak Barr szybko wyczuł, podobnie jak Quinn, że nadciąga nadzwyczajny przewrót kulturowy, a uprzedzenie większości odbiorców sprawiło, że jeszcze bardziej chciał o niego walczyć. „Chodzi […] o współczucie dla słabszego” – skomentował. „Lubię patrzeć, jak wygrywa”. Podzielał także nieustępliwą motywację prawnika i determinację, by poznać wszystko, co nowe. W 1926 roku, uznając, że wiedza, którą przyswoił z książek, czasopism i innych źródeł, jest niewystarczająca, poprosił J.B. Neumanna, marszanda sztuki współczesnej, który niedawno przyjechał z Berlina, o sprowadzanie dla niego publikacji europejskich. Wielu jego kolegów ze studiów i kilku profesorów przerażała jego wczesna dojrzałość intelektualna. Po spotkaniu z Barrem pod koniec lat dwudziestych brytyjski modernista Wyndham Lewis, stary przyjaciel Quinna, powiedział, że „wygląda jak wyrzucony z zakonu hiszpański jezuita”. Philip Johnson, wówczas jeszcze student Harvardu o nie do końca wykrystalizowanych poglądach, uważał go „nieomal za Boga”.
Barr odebrał wychowanie religijne, chociaż nie w wyznaniu zasugerowanym przez Lewisa. Urodzony w Detroit w 1902 roku Alfred Hamilton Barr Jr. pochodził z rodziny prezbiteriańskich duchownych, której korzenie sięgały XVII wieku. Kiedy miał dziewięć lat, rodzina przeniosła się do Baltimore, gdzie jego ojciec objął urząd pastora Pierwszego Kościoła Prezbiteriańskiego i zapisał syna do konserwatywnej Boys’ Latin School. Młody Barr wyróżniał się w nauce, ale od początku bardziej niż religia pochłaniał go świat przyrody. Miał niezwykle analityczny umysł i zamiłowanie do taksonomii, pociągało go kolekcjonowanie motyli i obserwowanie ptaków: w szkolnej gazecie – którą redagował – został opisany jako „urodzony naukowiec z prawdziwym pragnieniem poznania rzeczy dziwacznych, groteskowych i okultystycznych”. Lubił też wielkie strategie wojskowe i na podłodze w salonie odtwarzał najważniejsze bitwy w historii, takie jak pod Gettysburgiem czy Waterloo. W wieku szesnastu lat ukończył naukę jako prymus i zdobył stypendium w Princeton. Planował studiować paleontologię, ale na drugim roku po ukończeniu kursu sztuki średniowiecznej porzucił skamieniałości. Szczególnie odpowiadały mu nowatorskie zajęcia, które prowadził Charles Rufus Morey. Odrzucając dominujące wówczas podejście, w którym sztukę rozumiano jako przejaw historii danego narodu, a do sztuki zaliczano wyłącznie malarstwo i rzeźbę, Morey starał się prześledzić ewolucję wszystkich jej form na ogromnej przestrzeni i w długim czasie. W centrum radykalnego projektu uczonego leżała próba narzucenia dyscypliny badaniom nad zdumiewająco złożonym i słabo rozpoznanym światem sztuki średniowiecznej – tysiącletnim gąszczem – i złożenia ich w jedną historię genealogii: podejście, które było tym dla sztuki, czym prawa Keplera dla astronomii.
Czytaj więcej
Zmiana władzy w Polsce sprawiła, że konflikt wokół sądownictwa odżywa. Jednakże jest on znacznie głębszy niż bieżąca polityka i zastrzeżenia konstytucyjne, gdyż jego źródeł musimy szukać w przeszłości.