Chciałabym na początek podzielić się z wami odczuciem kobiet: przepraszam, że się do tego posuwam w tym gremium złożonym niemal wyłącznie z mężczyzn. Otóż żadna kobieta nie decyduje się na aborcję z radością. Aby się o tym przekonać, wystarczy z kobietami rozmawiać” – przemówiła przed Zgromadzeniem Narodowym w 1975 roku Simone Veil, przedstawiając projekt ustawy o legalizacji usuwania płodu. Wystąpienie to po dziś dzień narzuca kierunek debaty we Francji nad tą fundamentalną kwestią etyczną. Nie chodzi w niej o spór teologiczny, o to, kiedy zaczyna się życie: w chwili poczęcia czy wraz z urodzeniem. Ani o to, czy aborcja jest czymś dobrym, czy złym – we Francji jest zgoda, że to zawsze jest dramat.
Debata toczy się natomiast nad tym, czy ustawodawca ma prawo rozstrzygać o tym, czy aborcja jest dozwolona, wchodzić tak głęboko w życie obywateli. Czy też jest to decyzja kobiety, której nikt nie ma prawa jej odebrać. Dlatego gdy prezydent Macron niemal pół wieku od przemówienia Veil, uratowanej z Holokaustu więźniarki Auschwitz i wielkiego autorytetu moralnego, mówił o wpisaniu prawa do aborcji do konstytucji, odwołał się do artykułu 2 Deklaracji praw człowieka i obywatela, którą rewolucyjna Francja przyjęła w 1789 roku. Mówi on: „celem wszelkich stowarzyszeń politycznych jest ochrona praw naturalnych i niezbywalnych człowieka. Tymi prawami jest wolność, własność, bezpieczeństwo i obrona przed opresją”. Przekonanie, że prawo do aborcji wchodzi w skład „niezbywalnych wolności człowieka”, najwyraźniej przemawia jak mało co do mieszkańców republiki: 81 proc. Francuzów i 82 proc. Francuzek uważa, że należy oddać w ręce kobiet los płodu.
Czytaj więcej
Ukraińcy mają niewiele miesięcy na przeprowadzenie udanej ofensywy na froncie. Potem ton kampanii wyborczej w USA będzie nadawał faworyt republikanów Donald Trump, który zapowiada porozumienie z Kremlem.
To nie są uciechy
Ale jest też wciąż żywy argument statystyczny, do którego odwołała się już w 1975 roku Veil. Wskazała, że w czasach, gdy aborcja była zagrożona karą więzienia, przynajmniej 300 tys. Francuzek decydowało się każdego roku na przerwanie ciąży. Około 300 z nich płaciło za to życiem. Tyle że odkąd ustawa o legalizacji aborcji weszła w życie, liczba przerwanych ciąż nigdy nie była tak duża, jak przed 1975 rokiem. I to mimo że nad Sekwaną mieszka dziś 67 mln osób, podczas gdy przed pół wiekiem były ich 53 mln. Choć co trzecia Francuzka raz w życiu przechodzi przez ten zabieg, a co dziesiąta nawet dwukrotnie, to jednak rekordowa liczba zabiegów z 2019 roku to ok. 232 tys.
Najważniejszą przyczyną powolnego, ale jednak wyraźnego spadku liczby przerwanych ciąż wydaje się to, że legalizacji aborcji towarzyszyła coraz dalej idąca rozbudowa polityki rodzinnej, świadomego macierzyństwa. Jego elementami były kursy, dostęp do środków antykoncepcyjnych, a także polityka wspierania subwencjami wychowania dzieci przez państwo. To polityka, która wywodzi się jeszcze z przełomu XIX i XX wieku, kiedy Francji zależało na dogonieniu pod względem liczby ludności ówczesnego arcywroga – Niemiec. Wciąż powoduje ona jednak, że dzietność nad Sekwaną wyniosła w 2022 roku 1,8 urodzeń na kobietę, podczas gdy w Polsce, gdzie przerywanie ciąży jest niemal całkowicie zakazane, sprowadza się do dramatycznego poziomu 1,38.