Zrobiłam mały eksperyment, ale chyba używałam złych długopisów – a testowałam na trzech różnych – bo nie udało mi się wychuchać z jednego krzyżyka więcej niż jednej odbitki. A to i tak tylko wtedy, kiedy odbijałam na świeżo. Trochę lepszy wynik daje poślinienie palca, ale też starcza na jeden, góra dwa wymęczone krzyżyki, bo przecież między ich przystawianiem jest wymuszona wymianą kart do głosowania przerwa. Pomijam już nawet to, jak kuriozalnie wyglądałby liczący karty członek komisji, gdyby próbował robić to tak, jak opisuje Grobelny. To też ćwiczyłam. Gdyby Renata Grochal zrobiła podobny eksperyment, prawdopodobnie nie byłoby okładkowego tematu ostatniego „Newsweeka”, bo byłoby oczywiste, że skuteczne sfałszowanie wyborów umazanymi palcami jest po prostu niewykonalne z powodów technicznych.

Trochę się dziwię, że Tomasz Sekielski, który miał być dobrą zmianą po tracącym trzeźwy osąd politycznej rzeczywistości Tomaszu Lisie, zaliczył taką wtopę, powtarzając zarzuty, jakie w 2014 roku stawiał Platformie Obywatelskiej odkrywca metody fałszowania wyborów metodą „na ochuchany palec” Joachim Brudziński. 

Trochę się dziwię, że Tomasz Sekielski, który miał być dobrą zmianą po tracącym trzeźwy osąd politycznej rzeczywistości Tomaszu Lisie, zaliczył taką wtopę, powtarzając zarzuty, jakie w 2014 roku stawiał Platformie Obywatelskiej odkrywca metody fałszowania wyborów metodą „na ochuchany palec” Joachim Brudziński. Sensacyjna okładka pewnie dobrze sprzedała numer, ale raczej nie sprzyja poważnej dyskusji o uczciwości zbliżających się wyborów, które nawet jeśli nie będą sfałszowane, to przecież uczciwe też nie bardzo. Władza ma wszystko, co się może przydać do ich wygrania – media publiczne i obajtkowe, fundusze na kupowanie poparcia, służby specjalne i niespecjalne – i naprawdę nie potrzebuje niczego więcej do wygrania każdych wyborów, jeśli tylko zechce w pełni wykorzystać wszystko, co ma do dyspozycji.

Czytaj więcej

Kataryna: Klauzula sumienia. Na czym naprawdę polega problem?

Jeśli więc w kontekście wyborów warto o czymś poważnie rozmawiać – najlepiej w oderwaniu od bieżącego kontekstu, bo większość naszych wyborczych problemów ma charakter systemowy – to nie o przeciwdziałaniu mało prawdopodobnym fałszerstwom, lecz o szansach nierównych już na starcie. Ale na to już chyba zobojętnieliśmy.