Wiele zjawisk, które zwykliśmy uważać za nowe, miało swoje antecedencje w mniej lub bardziej odległej przeszłości. Choćby głęboki pesymizm Europy, widzącej w sobie kulturę znajdującą się w fazie schyłku, odchodzącą w przeszłość, pozbawioną wigoru. Podobny jak dzisiaj duch zwątpienia przenikał Zachód przed niecałym stuleciem – w latach 20. i 30. XX wieku. Radykalnie konserwatywni krytycy widzieli wówczas w naszej cywilizacji mający się zaraz zawalić gmach – lub wręcz stojącą wciąż jedynie siłą bezwładu stertę gruzów.
Czytaj więcej
Zaatakowanie wpierw Gruzji, a potem Ukrainy to bardziej pokaz rosyjskiej słabości niż siły. Moskwa musi odwoływać się do brutalnej przemocy, ponieważ jej model społeczny i polityczny dla nikogo nie jest atrakcyjny.
Literatura jak sejsmograf
Atmosferę tamtych lat w napisanym w 1940 roku eseju pt. „W brzuchu wieloryba” znakomicie oddał George Orwell. Zwłaszcza w pierwszej ze wspomnianych dekad, w czasach gospodarczego boomu, na ulicach i w kawiarniach zachodnich metropolii roiło się od awanturników i niespełnionych artystów. Wszyscy oni mieli głowy pełne śmiałych planów, uważali się za geniuszy i wyczekiwali niecierpliwie chwili, gdy staną się sławni. Licytowali się na efektowne gesty i egzystencjalny pesymizm.
Znakomitym opisem ówczesnego stanu ducha był zdaniem Orwella „Zwrotnik Raka” Henry’ego Millera. Powieść ta, wydana po raz pierwszy w Paryżu w roku 1934, kończy się fragmentem, w którym bohater „po rozpuście, pijaństwach i idiotycznych wybrykach, zwyczajnie siada na brzegu Sekwany i patrzy na płynącą rzekę, w mistyczny sposób akceptując rzeczy takimi, jakie są. Co jednak akceptuje? Po pierwsze, nie Amerykę, lecz cmentarzysko Europy, gdzie każda grudka ziemi przeszła przez niezliczone ludzkie ciała. Po drugie, nie epokę ekspansji i wolności, ale epokę strachu, tyranii i dyscypliny. Mówić »akceptuję« w dzisiejszych czasach to mówić, że akceptuje się obozy koncentracyjne, policyjne pałki, Hitlera, Stalina, bomby, samoloty, konserwy, karabiny maszynowe, pucze, czystki, slogany, dzienne normy wydajności dla robotników, maski przeciwgazowe, okręty podwodne, szpiegów, prowokatorów, tajne więzienia, aspirynę, kino hollywoodzkie i morderstwa polityczne. Oczywiście nie tylko te rzeczy, ale między innymi te. Taka jest też ostatecznie postawa Henry’ego Millera” – pisał Orwell.
Kulturalny człowiek, dostrzegając rozpad kultury, w której przyszło mu żyć, oscyluje nieustannie między pragnieniem ekscesu a apatią. Raz rzuca się w wir niebezpiecznych przygód, kiedy indziej akceptuje wszystko, co widzi wokoło, przyjmując postawę biernej obojętności. W takiej atmosferze duchowej „zanika poczucie, że coś tworzymy, że się rozwijamy. Metafora nieustannie bujającej się kołyski idzie w zapomnienie, myślimy tylko o nieustannie parzącej się herbacie. Akceptacja cywilizacji w jej obecnym kształcie jest akceptacją rozkładu. Akceptacja nie wymaga już wysiłku, stała się postawą pasywną, a nawet »dekadencką«, jeśli słowo to cokolwiek oznacza”. Równolegle do bierności pojawia się tęsknota za radykalną zmianą. Za historycznym wstrząsem, który będzie czymś naraz wspaniałym i strasznym. Za narzuconym odgórnie porządkiem, który odmieni obecny – niemożliwy do wytrzymania – stan rzeczy.