Z czterdziestu sześciu państw przeoranej przez rewolucje, wojny i totalitaryzmy Europy aż jedenaście to monarchie. Zwykle konstytucyjne, choć przynajmniej dwie można uznać za bliższe ideału samodzielnej władzy pomazańca bożego. Pierwsza to Watykan, czyli Stato della Citta del Vaticano, monarchia elekcyjna, w której pełnię władzy sprawuje papież. W Liechtensteinie, maleńkim, za to nieprzyzwoicie bogatym państewku w Alpach, szerokie uprawnienia panującemu księciu przyznali w referendum sami mieszkańcy niezainteresowani jakoś nadmiernie wybujałą demokracją. Wystarczy im niezły standard życia, pełnia statusu obywatela i prawo do wypasu owiec w ogrodach nawet kilkaset metrów od centrum miasta Vaduz, stolicy księstwa.
Reszta, czyli dziewięć monarchii, ma charakter konstytucyjny i są to zwykle tradycyjne i dojrzałe demokracje, odpowiedzialne za znaczny procent europejskiego PKB, z Wielką Brytanią, Holandią czy Szwecją na czele. Niektóre, jak Luksemburg, są fantastycznie rozwijającymi się globalnymi hubami gospodarczymi, inne – jak Monaco – zawyżają światowy wskaźnik spożycia szampana i połykania ostryg, gromadzą światowe zasoby kapitału czy przyznają za grubą kasę obywatelstwo milionerom i sportowcom, najczęściej w jednej osobie.
Kiedy się spyta ich mieszkańców, czy nie czują się aby nieco anachronicznie, że w świecie totalnej globalizacji muszą na ścianie wieszać portret królowej bądź króla, odpowiadają, czasem niezbyt grzecznie, tak jak mi pewien Szkot podczas wspólnej konsumpcji whisky Oban w Kilmartin na zachodnim wybrzeżu, całkiem naprzeciwko wyspy Jura: „przynajmniej nie musimy głosować co kilka lat na jakiegoś idiotę". Nie był to oczywiście szkocki patriota, bo ci do Elżbiety II mają stosunek mniej oczywisty.
* * *
Co zresztą niewiele zmienia. Bo Elżbieta i monarchia w Wielkiej Brytanii wciąż mają niezwykłą popularność. Ile w tym szacunku do tradycji, ile czystego marketingu, ile społecznej gry w coś podobnego do „Wiedźmina", tyle że w analogu? Tego nie wiem. Niemniej badania są jednoznaczne. W grupie 18–24 -latków – 57 proc. Brytyjczyków wspiera monarchię, w grupie wiekowej 25–34 aż 60 proc., a wśród 35–44-latków – 64 proc. Powyżej 45. roku życia zwolennikami monarchii jest już ponad 70 proc. ankietowanych. Jak wynika z danych Statisty, im obywatele starsi, tym ich poparcie rośnie. A gdyby przepytać jeszcze stu, dwustu, trzystulatków albo właścicieli sklepików z pamiątkami przy Buckingham Palace, poparcie bez wątpienia przekroczyłoby sto procent. I wcale to nie oznacza, że monarchia jest zombie. Wciąż jest sexy.
Przy okazji, wyobrażasz sobie miły Czytelniku polski zespół punkrockowy, który by śpiewał w latach 70. lub 80., jak na Wyspach Sex Pistols: „Boże chroń pierwszego sekretarza"? Nie ma takiej możliwości. Przejrzałem wyniki badań w innych europejskich krajach. W Norwegii monarchię popiera w każdej grupie niemal 80 proc. albo więcej badanej populacji. W Danii aż 82 proc. konsumentów śledzi sprzeciwia się pomysłowi likwidacji monarchii. W Szwecji to też wciąż większość. Najgorzej jest w Hiszpanii, gdzie po kolejnych kompromitujących wyskokach byłego monarchy, który, a to daje się sfotografować z zamordowanym w Afryce zwierzakiem, a to czyni publiczne wyznanie o swoich miłosnych podbojach, wzmacnia się istotnie deklarowany republikanizm. Statystycznie to czterdzieści proc. do czterdziestu, choć w bieżącym roku pandemii dziedzice tradycji republiki mają lekką przewagę. Za to jeśli spytać w rzeczonej kwestii mieszkańców Andory, Luksemburga bądź Liechtensteinu, można zarobić w gębę, podobnie jak kwestionując tradycję republikańską w San Marino. Nienormalni? A może nienowocześni?