Tak się jednak składa, że to nie my próbujemy narzucić wszystkim jeden model myślenia, zakazując każdego innego, nie my (jeśli w ogóle można mówić w przypadku środowiska tak różnorodnego, jak polscy, nawet konserwatywni katolicy, o jakimś zbiorowym „my") zamierzamy wyrzucać z pracy wszystkich, którzy myślą inaczej niż dominująca „ortodoksja". Zastępują nas w tym laicyzatorzy spod znaku feminizmu i liberalizmu, którzy nie tylko ogłosili obowiązującą już ortodoksję, ale i wymagają ortopraksji.
I nie jest to przesada. Kilka dni temu na jednym z portali wybuchła afera związana z jednym z warszawskich centrów medycznych, które rzekomo miało mieć średniowieczny charakter. Dlaczego? Bo czterech na pięćdziesięciu tamtejszych ginekologów poinformowało na swoich „zakładkach" pacjentki, że od nich antykoncepcji hormonalnej nie dostaną, bo nie pozwala im na to sumienie i wiedza medyczna. Wydawać by się mogło, że sprawa jest wyjątkowo jasna. Centrum medyczne jest prywatne, lekarze uczciwie ostrzegają, że jeśli ktoś chce otrzymać receptę na antykoncepcję, to nie u niego, więc lepiej się tam nie zapisywać. Wybór jest zachowany, bo poza tą czwórką jest kilkudziesięciu innych, którzy tego typu środki przepisują i inkasują za to grubą kasę (bo nie ma co ukrywać, że choć wizyta kosztuje tyle samo co na przykład przy ciąży, to wypisanie recepty nie wymaga tyle czasu i wysiłku, co jej prowadzenie). Lekarze odmawiający wypisywania antykoncepcji także są chronieni, bo nie muszą za każdym razem tłumaczyć, dlaczego jej nie przepiszą, a jakby tego było mało, kobiety, które nie chcą nieustannie słyszeć pytania, czy nie przepisać im takich środków, mogą wybrać lekarza, który zwyczajnie jej nie przepisuje. Jednym słowem rozwiązanie idealne.
Ale nie dla feministek, które natychmiast przypuściły zdecydowany atak na wspomniane centrum medyczne. Setki wpisów, oskarżeń, a na koniec wezwanie na pomoc mediów, a konkretniej portalu zwanego parówkowym, który opublikował pełen oburzenia tekst o skandalicznych zachowaniach kierownictwa placówki, a także wezwał na pomoc Wandę Nowicką i Annę Dryjańską, które oświadczyły, że nie można odpuścić sytuacji, w której lekarz odmawia wypisywania antykoncepcji. Dlaczego? Bo to skandal i hańba, a do tego hormony (cóż z tego, że szkodliwe dla zdrowia) są świętym prawem kobiety. Jednym słowem to one ustanawiają swój feministyczny szariat i wymuszają jego respektowanie. A jak się komuś nie podoba, jak nie spodobało się to pewnej młodej lekarce, to organizuje się na nią internetowy hejt, a w razie konieczności dzwoni do jej szefostwa, by to przywołało ją do porządku. I to się dzieje.
I tak się składa, że to nie katolicy (nawet ci straszliwi spod znaku katotalibanu) organizują takie akcje. To nie „paskudni" wyznawcy religii wymuszają coś na biednych laickich czy niewierzących lekarzach, nie oni z (wirtualnymi) pochodniami w rękach stają przed gabinetami niepoprawnych lekarzy i wymuszają na nich (a kiedy trzeba – na ich szefostwie) działania zgodne z ideologiczną normą. Nic z tego, bo na pierwszym froncie ideologicznego zamordyzmu stoją ci, którzy mają pełne gęby wolności i wyboru. To oni chcą narzucić wszystkim (nawet – tak świętej, w ich mniemaniu, mniejszości, bo odmawiający przepisywania antykoncepcji ginekolodzy są mniejszością) swój sposób myślenia, oni chcą wykluczać z zawodu, oni wreszcie piszą nieustanne donosy.
Jeśli więc kogoś w Polsce można porównywać do tzw. Państwa Islamskiego i jego stylu myślenia, to nie katolików, ale właśnie radykalnych laicyzatorów. Oni chcą zbudować Kalifat Laicki, w którym nie będzie już miejsca dla lekarzy (a z czasem także dla nauczycieli czy dziennikarzy), których światopoglądu nie podzielają. Zagrożenie jest realne, bowiem właśnie tacy laiccy ajatollahowie mają ogromne wsparcie medialne i finansowe. Warto się przed nimi bronić, jeśli nie z przyczyn religijnych, to przynajmniej z szacunku dla ludzkiej wolności.