Antyczni Rzymianie, twórcy nie tylko wspaniałych budowli do dnia dzisiejszego zachwycających swym niezwykłym rozmachem i harmonią, ale dla prawnika, przede wszystkim architekci i budowniczowie wspaniałego gmachu prawa cywilnego, znali jeden rodzaj nieruchomości. Chodziło o grunty. Wszystko co na nich zbudowano lub zasadzono, dzieliło los prawny gruntu. A więc nie stanowiło odrębnej od gruntu rzeczy i należało do właściciela gruntu. Juryści rzymscy opisali to – znaną każdemu współczesnemu prawnikowi -– łacińską paremią „superficies solo cedit" (część składowa przypada do ziemi/gruntu). Takie podejście nie kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem. Było więc powszechnie zrozumiałe.
Od czasów rzymskich sporo się w tej materii zmieniło i skomplikowało, a zdrowy rozsądek nierzadko musiał ustąpić miejsca wyrafinowanemu i coraz bardziej przewrotnemu opisowi rzeczywistości.
Czytaj też: Przekształcenie użytkowania wieczystego we własność - prawdziwe powody kłopotów
Szczególnie dużo zamieszania wprowadzili na tym obszarze prawodawcy tzw. realnego socjalizmu. Można wręcz przypisać im prawdziwą rewolucję w tej materii. Do znanego katalogu nieruchomości dopisali (poprzez wyrwanie z własności gruntu) samodzielną własność budynku, a poszli nawet dalej i z budynku wyrwali osobne lokale. W efekcie pojawiły się trzy kategorie nieruchomości: znane Rzymianom grunty, a dodatkowo nieznane im „odrębne budynki" i „lokale". A wszystko za sprawą nowego „wynalazku", jakim było prawo użytkowania wieczystego. Czyli prawo korzystania z cudzego gruntu przez czas wieczysty (99 lat) i zabudowania go.
Te „nowe" nieruchomości nie są jednak jurydycznie takie same jak nieruchomość gruntowa. Inaczej niż w pełni samoistna własność gruntu zarówno własność lokalu, jak i budynku są powiązane z czasowym jedynie prawem do gruntu. Czyli użytkowaniem wieczystym. Rodzi to praktycznie kłopotliwe zależności obu praw i liczne nieporozumienia. Z jednej strony istnieje pokusa, aby te „nowe nieruchomości" traktować jako „pełną oderwaną od gruntu własność", z drugiej, nie pozwala na to ich konstrukcyjne uzależnienie od prawa własności gruntu służącego przecież innemu podmiotowi.