Wyniki wyborów parlamentarnych nie zostawiają wątpliwości, że Platforma Obywatelska, która prezentowała siebie jako najdoskonalszą reprezentację przedsiębiorców, nie jest już ich nadzieją. A kto jak kto, ale przedsiębiorcy muszą stąpać twardo po ziemi, inaczej zwyczajnie plajtują.

Dobrze się mają chyba tylko wielkie firmy i sieci, które stać na odpowiednią liczbę menedżerów i prawników oraz doświadczenia w ugłaskiwaniu biurokracji. A ta ma się znakomicie, o czym świadczy choćby najnowsze opracowanie firmy Grant Thornton badającej cyklicznie otoczenie prawne biznesu w Polsce. Okazuje się, że w trzecim kwartale 2015 r. w życie weszło 6548 stron nowego prawa, tj. o 13,2 proc. więcej niż w tym samym okresie ubiegłego roku. A to tylko ustawy i rozporządzenia, część przepisów, które nakładane są na przedsiębiorców i obywateli.

Ten rozrastający się rygoryzm widać dosłownie na ulicach. Jak nazwać np. nachalne czatowanie policji czy strażników miejskich na kierowców, pączkujący system ograniczeń, mandatów i kar. A przecież samochód to nie jakiś luksus na niedzielną przejażdżkę, ale dla wielu zwyczajne narzędzie pracy. Gdy policja ściga piratów, jest OK, ale zatrzymywanie pod byle pretekstem ludzi jadących do pracy czy w interesach to zwyczajne szkodnictwo – za pieniądze podatników. To zresztą przykład sfery, że bez nakładów i zmiany prawa, nie mówiąc o konstytucji, można polepszyć obywatelom obszar wolności.

Z drugiej strony są pola niewydolności prawa. Od lat reformujemy sądownictwo, a poza księgami wieczystymi i e-sądem nie widać znaczących efektów mimo wielkich nakładów. Nieprzyjazne są też obciążenia biznesu, np. 1000-zł składka zusowska dla drobnych przedsiębiorców, powiedzmy – dla sklepikarza może być wręcz zabójcza, tym bardziej gdy musi konkurować z dyskontem, który z podatnikami i urzędnikami dobrze sobie radzi, bo jest duży, ma pieniądze i zaprawiony jest w utarczkach z biurokracją.

Czy może więc dziwić, że przedsiębiorcy szukają siły politycznej, która by im zapewniła więcej wolności?