W jednej z powyborczych analiz przeczytałem, jak w ciągu ośmiu lat rządów partia niosąca na sztandarach hasła państwa przyjaznego przedsiębiorcom, dla której biznes stanowił twardy elektorat wyborczy, traciła stopniowo poparcie tej grupy. Jeszcze w 2007 r. głosowało na nią 86 proc. przedsiębiorców, którzy poszli na wybory, a tydzień temu było ich zaledwie 29 proc. Więcej zdecydowało się głosować na prosocjalne Prawo i Sprawiedliwość.
To poważny dysonans, zwłaszcza że PiS wiele przedsiębiorcom nie obiecywał.
Dlaczego? Prostym wytłumaczeniem może być zużycie władzy, afery i nagrania, które doprowadziły do kompromitacji elit politycznych. Moim zdaniem jest jeszcze coś więcej: brak uczciwości partii rządzącej wobec wyborców oraz rzeczy fundamentalnej: wizji państwa, jakie Platforma chciałaby zbudować. Państwo przyjazne przedsiębiorcom było jedynie hasłem wyborczym, chwytem, który wielokrotnie wykorzystywano podczas ośmiu lat rządów, aby przypomnieć twardemu elektoratowi, kto dba o jego interesy.
Pakiety usuwania barier dla przedsiębiorców Palikota, Szejnfelda, specjalna skrzynka na problemy prawne utrudniające prowadzenie biznesu i wiele innych akcji było w dużej mierze pustymi hasłami. Być może nawet udało się usunąć niektóre złe, niesprzyjające firmom rozwiązania, ale były one tylko kroplą w morzu nieprzychylnego im państwa. Nikt z rządzących nie spojrzał na państwo jako całość, próbując zmienić systemowo filozofię jego działania.
Zawsze szanowałem przedsiębiorców, traktując ich jak ludzi odpowiedzialnych i bardzo racjonalnych. To oni przecież codziennie podejmują decyzje, które decydują o ich być albo nie być. Są panami własnego losu. Sami odcinają kupony od sukcesów, sami też płacą za porażki. To wymaga dużej racjonalności w życiu i działaniu. I właśnie przez ową racjonalność łatwiej im było usłyszeć w polityce gospodarczej rządu fałszywą nutę.