Dawno temu praktykował adwokat X. Kolega równie zacny, co pomysłowy. Pewnego razu mec. X szykował się do ważnego przemówienia w tak zwanej kiepskiej sprawie, czyli w sprawie w zasadzie niemożliwej do wygrania. Zadanie nie było proste, bo prawo, które należało stosować, a przede wszystkim zgromadzone dowody, wykluczały standardowe działania adwokackie, wypracowane latami przez obrońców sądowych, umiejących posługiwać się prawem i logiką. Deliberując nad linią obrony Kolega X wpadł na genialny pomysł - wygra, jeśli dokona konwalidacji praw optyki, które – co tu ukrywać – wykluczają linię obrony, którą opracował. Kolega X poszedł po bandzie i postanowił przyjąć następujące założenie: konwalidować można nie tylko czynności prawne dotknięte wadami, ale także twierdzenia naukowe i wynikające z nich zasady. I kiedy przystąpił do przesłuchania świadka na rozprawie głównej, zadał mu tylko trzy chytre pytania. Co świadek robił w chwili zdarzenia? Kierowałem autobusem. Jeśli świadek kierował autobusem, to jak świadek mógł widzieć, co się dzieje za jego plecami? Widziałem zajście w lusterku wstecznym, w którym widać wnętrze autobusu. I co świadek widział? Widziałem, jak oskarżony uderzył milicjanta, tak że spadła mu czapka. Nie mam więcej pytań, stwierdził obrońca. A kiedy doszło do przemówienia powiedział tak: proszę o uniewinnienie mojego klienta, zgodnie zresztą z zeznaniami świadka, które są wiarygodne. Przecież z praw optyki wynika, że w lustrze widać na odwrót. Zatem, to nie mój klient uderzył milicjanta, lecz milicjant klienta. Wątku czapki Kolega X czujnie nie rozwinął.