Źle się dzieje, gdy prawo pisane jest na polityczny użytek. Takich przykładów w Polsce mamy wiele, jednak ustawa o komisji ds. badania rosyjskich wpływów poza ten i tak zły standard znacząco wykracza. Oczywiście można mieć wątpliwości, czy ten prawniczy potworek (a może nawet potwór) rzeczywiście zamknie drogę liderom opozycji do najważniejszych instytucji państwowych. Tu jednak sama idea jest skażona złymi intencjami. Bo nie o wytropienie rosyjskich agentów chodzi (to mogą robić służby), ale o pognębienie przeciwników politycznych, aby odebrać im szanse wyborcze. A to z prawem, jego duchem nie ma nic wspólnego. Straty mogą być za to ogromne.
Komisja, która najpewniej będzie miała czysto polityczny skład, jeszcze bardziej zbrutalizuje życie publiczne, rozkręci ogromną spiralę społecznych emocji i pogłębi podziały. W gorącym okresie przedwyborczym emocje łatwo przeniosą się na ulicę i do polskich domów. Przepisy mogą mieć też destrukcyjny wpływ na relacje władza–media. Pomysł, aby dziennikarzy ściągać przed oblicze komisji, wciąga media na polityczne pole walki. W ten sposób „czwarta władza” stanie się przeciwnikiem w politycznym sporze, a nie tego sporu recenzentem. To może być zabójcze dla debaty publicznej.
Czytaj więcej
Ustawa o komisji ws. wpływów rosyjskich wywołuje wiele obaw i wątpliwości oraz tworzy trudne do zrzucenia odium.
Wreszcie, członkowie komisji uzyskają dostęp do informacji i danych wrażliwych właściwie wszystkich instytucji państwowych: sądów, prokuratury, służb, profesji objętych tajemnicami handlowymi czy zawodowymi. A to już tylko krok do wejścia, pod przykrywką szukania rosyjskiej agentury, w życie prywatne czy intymne politycznych oponentów. Rzecz niezwykle niebezpieczna z punktu widzenia praw obywatelskich. PiS chce utrzymać władze za wszelką cenę, zrzucając na polityczną planszę bombę atomową.
Jednak, wykonując taki ruch, podejmuje ogromne ryzyko. W 2007 roku PiS urządziło publiczny spektakl z zatrzymania skorumpowanej posłanki PO Beaty Sawickiej. Wytworzona wtedy atmosfera społecznego napięcia, a nawet zagrożenia, sprawiła, że wyborcy odrzucili ten sposób rządzenia i PiS przegrało wybory. Wydawało się, że z tamtej lekcji Jarosław Kaczyński wyciągnął wnioski, ale może pamięć bywa zawodna.