Stępiński: Co po kim zostanie?

Skrótowo rzecz ujmując, jest tak. Za chwilę odbędą się wybory do władz Izby Adwokackiej w Warszawie. Ponieważ wszyscy startujący w wyborach chcą ratować adwokaturę, logicznym jest twierdzenie, że adwokatura tonie. Wszak kół ratunkowych nie rzuca się spacerującym po molo, którzy obserwują, jak tonący idzie na dno.

Aktualizacja: 22.04.2016 22:09 Publikacja: 22.04.2016 21:46

Kiedy czytam kolejne pomysły, programy i zaproszenia na spotkania wyborcze odnoszę wrażenie, że potencjalni włodarze mojej izby mają dla elektoratu następujący przekaz: jak wygram, w adwokaturze zapanuje dostatek, który kwitł będzie w atmosferze pełnej szczęśliwości. Piękna perspektywa, bo - obojętnie kto wygra - na pewno wygra warszawska adwokatura. A ja, człowiek wiekowy, mam poważne wątpliwości, bo do tej pory nie usłyszałem rzeczowej diagnozy, co oznacza, że żaden z kandydatów nie wyjaśnił członkom izby, dlaczego z adwokaturą jest tak źle? Czyżby kandydaci do władz izby chcieli aplikować terapię, nie stawiając diagnozy?

Pisanie o rzeczach oczywistych to durne zajęcie. Ale gdy cierpliwość papieru została unicestwiona, trzeba reagować. Przykłady? Proszę bardzo. Kandydatem na dziekana, jest adwokat, któremu wydaje się, że głównym problemem adwokatury w okresie zagrożenia praw i swobód obywatelskich, są koszty działania samorządu. Rzecz można - tania adwokatura lekiem na całe zło. Rozumiem, że warszawska rada adwokacka działająca pod przewodnictwem tego adwokata ustali nową hierarchię ważności spraw, w której cele adwokatury określone w ustawie, ustąpią programowi socjalnemu. Można iść tą drogą, tylko po co? Rzecznikiem dyscyplinarnym chce zostać kolega, któremu wydaje się, że rzecznik to dwa w jednym, czyli tarcza i bicz Boży tyle, że na klientów i władzę. Kandydat uważa, że jak uda mu się połączyć pion skargowy z pionem rzecznika, będzie lepiej, bo rzecznik „taką sprawę od razu umorzy" i po kłopocie. Wychodzi na to, że rzecznik dyscyplinarny izby adwokackiej w Warszawie – wbrew intencjom ustawodawcy – chce być tarczą przeciwko roszczeniom klientów i władzy. Z kolei członkiem ORA chce zostać koleżanka, która - wstąpiwszy do adwokatury - reklamowała swoją aktywność zawodową zdjęciami nielicującymi z powagą zawodu. To tylko przykłady. A tak przy okazji: dziwi mnie, że kandydaci nie potrafili wspólnie zaprotestować w sprawie chamskich i prostackich wpisów w Internecie, przypisujących Bogu ducha winnej koleżance obsceniczne upodobania. Milczenie dziwi, bo autorami wpisów mogą być członkowie adwokatury.

Adwokaturze przyglądam się ponad 45 lat. Obserwowałem ją z różnych miejsc: jako aplikant sądowy, sędzia a na koniec członek palestry, przez wiele lat członek władz izby, nauczyciel zawodu adwokata. Jeden z nielicznych, którzy odeszli z ORA sami, nie przegrawszy wyborów, traktując zmianę pokoleniową, jako coś naturalnego. Jako życzliwy i uważny obserwator mam prawo twierdzić, że od czerwca 1989r adwokatura nie tylko nie wyczuwa zbliżających się zmian, ale – co gorsza - od lat za nimi nie nadąża. A niektóre zdarzenia i nowe wyzwania były łatwe do przewidzenia.

Adwokaturze, przynajmniej na początek, potrzeba rzeczy: kompleksowej i uczciwej diagnozy obecnego stanu, programu naprawczego i autorytetów, które ów program zrealizują. Autorytetów nigdy zbyt wiele. Nie kandydatów, tylko autorytetów. Na szczęście adwokaturę w ostatnich latach zasiliło wielu młodych znakomitych prawników. Niestety większość z nich nie przejawia zainteresowania pracą na rzecz samorządu, zapewne wychodząc z założenia, że to strata czasu. Nie podejmę polemiki z takim stanowiskiem, bo ten pogląd jest mi niemal bliski. Tylko jak tu postawić na jakość? Jak skłonić tych, którzy za chwilę będą mieli autorytet, by zmienili podejście do pracy w samorządzie i wygrywając wybory wskazali miejsce w szeregu tym, którym Bozia poskąpiła cech koniecznych do rządzenia adwokaturą. To nie sztuka stworzyć populistyczny program, lansować się w Intranecie czy też pokazać się w TV. Sztuką jest zdobyć autorytet, być słuchanym i mieć wizję, a nie przywidzenie. No dobrze by było, by nazwiska tych, którzy pokierują największą izbą adwokacką w Polsce, były znane tym, od których zależą losy adwokatury. Politykom.

Trzy lata temu namawiałem członków izby do rozsądku przy urnie wyborczej. Wyszło, jak wyszło. Kilka dni temu zajrzałem przez uchylone drzwi do gabinetu dziekana, w którym wiele lat urzędowali także wielcy adwokaci. Na szafie gdańskiej stoi rząd tanich pucharów za osiągnięcia sportowe. Godła Państwa prawie nie widać.

Co pozostanie po kolejnej ekipie, czas pokaże.

- adwokat Krzysztof Stępiński

Kiedy czytam kolejne pomysły, programy i zaproszenia na spotkania wyborcze odnoszę wrażenie, że potencjalni włodarze mojej izby mają dla elektoratu następujący przekaz: jak wygram, w adwokaturze zapanuje dostatek, który kwitł będzie w atmosferze pełnej szczęśliwości. Piękna perspektywa, bo - obojętnie kto wygra - na pewno wygra warszawska adwokatura. A ja, człowiek wiekowy, mam poważne wątpliwości, bo do tej pory nie usłyszałem rzeczowej diagnozy, co oznacza, że żaden z kandydatów nie wyjaśnił członkom izby, dlaczego z adwokaturą jest tak źle? Czyżby kandydaci do władz izby chcieli aplikować terapię, nie stawiając diagnozy?

Pozostało 85% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?