W ubiegłym tygodniu komisja Wenecka wydała kolejną opinię na temat Polski. Tym razem w sprawie zmian w ustawie o policji (która została też okrzyknięta jako ustawa inwigilacyjna). Zaskoczenia nie było. Ocena nie była krytyczna. Komisja wypunktowała kilka mankamentów, jednak nie podważyła sensu istnienia takich regulacji. Trudno frontalnie negować przepisy, które nawet w ostrzejszej formie funkcjonują w wielu krajach Europy.
Opinia zbiegła się w czasie z uchwaleniem przez Sejm równie kontrowersyjnej tzw. ustawy antyterrorystycznej, która daje szersze uprawnienia służb w walce z zagrożeniami terrorystycznymi. Mimo fali krytyki ze strony opozycji, a także organizacji wolnościowych, które posuwały się do określeń, że przepisy zagrażają naszym podstawowym wolnościom obywatelskim, wydaje się wątpliwe, aby i te były skutecznie zakwestionowane. Gdyby podobna ustawa została przyjęta jeszcze 20 lat temu, w spokojnych latach 90., taki ruch ze strony rządu wydałby się nie tylko niezrozumiały, ale wręcz podejrzany. Obecnie przyszło nam żyć w niebezpiecznych czasach, szalejącego terroryzmu, który nie jest tylko teoretycznym zagrożeniem. Niedawne wydarzenia w Paryżu i Brukseli dobitne to potwierdzają.
Przy pracach nad tego rodzaju ustawami zawsze dochodzi do kontrowersji i konfliktów. W kolizję wchodzą bowiem dwie wartości: bezpieczeństwo i wolności obywatelskie. Która powinna mieć prymat? Czy można być wolnym, nie czując się bezpiecznym? Wokół tych pytań ogniskuje się spór.
Ważne jednak, aby tworząc takie przepisy, zagwarantować rzeczywistą kontrolę nad działaniem służb ze strony niezawisłych sądów, tak aby ograniczyć do minimum ryzyko nadużywania nowych uprawnień.
Rząd powinien o to zadbać przede wszystkim w interesie obywateli, ale też własnym. Sfera wolności to najwrażliwsza ze sfer. Władza, która podsłuchuje niewinnych, nie wygra następnych wyborów. Już nawet podejrzenie może okazać się zabójcze.