Bałagan to sprawka nowelizacji ustawy o PIT. W czasie jej uchwalania na ostatniej prostej uznano, że z 50-proc. kosztów uzyskania przychodu mogą korzystać tylko twórcy zajmujący się określonym rodzajem działalności. Obok architektów, pisarzy, muzyków, fotografów, aktorów, reżyserów, scenarzystów, programistów, cyrkowców, publicystów czy dziennikarzy zaliczają się do nich także osoby prowadzące działalność badawczo-rozwojową oraz naukowo-dydaktyczną.
Dzielenie przywilejów na miarę naszych, czytaj: budżetu, możliwości nie tylko jest niesprawiedliwe, ale też wywołało zamęt. Prawdą jest, że od Nowego Roku wzrósł dwukrotnie limit rocznych kosztów, które można odliczyć – z 42,7 do 85,5 tys. zł, ale kosztem tych, którzy z niego nie skorzystają. A tych jest długa lista: tłumacze, kamerzyści, projektanci, twórcy reklam, blogerzy... Co więcej, okazuje się, że nawet nie każdy programista jest twórcą. Nie wiadomo też, czy graficy komputerowi – bez których nie powstałyby choćby takie gry, jak „Wiedźmin", „Dying Light" czy „This War of Mine" – mogą zapłacić podatek tylko od połowy sumy z umowy o dzieło. To nie są małe pieniądze.
Problem w tym, że fiskus niechętnie rozstrzyga, czy to, co robi dana osoba, jest działalnością twórczą. Zatrudniającemu – to on musi zdecydować, czy zamówił dzieło – w odpowiedzi powinno pomóc Ministerstwo Kultury. Ono jednak potrafi jedynie zacytować prawo autorskie i dokonać niewiążącej interpretacji. Czy napisze wprost, że kamerzysta weselny to przedstawiciel sztuk filmowych, a grafik komputerowy – sztuk plastycznych? Wątpię. A od tego zależy, czy mają prawo do 50-proc. kosztów.
Na szczęście Ministerstwo Finansów poszło po rozum do głowy. Zapowiada, że poprawi przepisy podatkowe dotyczące twórców. I, co ważne, będą one obowiązywać od początku roku. Uczciwie jednak uprzedza, że na taryfę ulgową nie mogą liczyć członkowie zarządów spółek, których część zarobków była traktowana jako „dzieło" zarządcze. Nagminną praktyką było bowiem tworzenie fikcyjnych „dzieł" o zarządzaniu, które pozwalały im oddawać mniej do budżetu.
Jak to resort zrobi, by budżet nie stracił, ale wszyscy twórcy zyskali – nie wiem. Z pewnością nową minister finansów, miłośniczkę teatru i muzyki klasycznej, ale także absolwentkę wydziału socjologii i zarządzania, autorkę wielu analiz finansowych, czeka nie lada wyzwanie. Z jednej strony musi ochronić budżet, z drugiej skończyć z jawną niesprawiedliwością i bałaganem, którego narobili posłowie i tzw. Polska resortowa – dwa niemogące się ze sobą porozumieć ministerstwa.