Za nami już topienie Marzanny, która do niedawna była symbolem odrodzenia. Obecnie zwiastuje ona izolację, desocjalizację i smutek. W tych okolicznościach „uratowanie" świątyń katolickich przed całkowitym zamknięciem na czas nadchodzących Świąt jest marnym pocieszeniem dla tych, którzy jeszcze w cokolwiek wierzą.
Sam jestem, jak to się mówi, człowiekiem „małej wiary" i twardo stąpam po ziemi. Uważam, że żywienie jakichkolwiek przekonań i podejmowanie decyzji bez dobrego uzasadnienia jest nie tylko nietrafne, ale także po prostu niemoralne. Historia ludzkości obfituje przecież w skutki źle uzasadnionych decyzji: skutki bezpośrednie, polegających na utrwalaniu niskich cnót dianoetycznych (higieny myślenia) i krzewieniu powszechnej łatwowierności; oraz skutki dalekosiężne w postaci rozmaitych, rzeczywistych krzywd doświadczanych przez szerokie rzesze ludzi. Historia uczy więc, że decyzje o charakterze publicznym powinny opierać się na racjach, które znajdują odpowiednie, czyli publiczne uzasadnienie.
Politycy na miarę naszych możliwości
Kiepski polityk kieruje się sercem i intuicją, a nie rozumem. Dlatego pomimo nawet najlepszych intencji, tak naprawdę społeczeństwu szkodzi. Podejmujące decyzje pod wpływem doraźnych potrzeb politycznych, polityk taki zawierza Opatrzności. Zamiast brać pod uwagę wszelkie dostępne dowody, celowo pomija te, które nie odpowiadają potrzebom chwili. Tłumi w sobie głos rozsądku do tego stopnia, że gdy później w konsekwencji jego błędnych decyzji dochodzi do tragedii, sam nie odczuwa żadnych wyrzutów sumienia.
Mieliśmy już wielu kiepskich polityków. Tragedia polega na tym, że się do nich przyzwyczailiśmy. Oni natomiast przyzwyczaili się do nas. Jeśli większość z nas wierzy bezpodstawnie, że „jakoś to będzie", to czy powinniśmy wymagać większej ostrożności i rozwagi od tych, którzy są u sterów? Jednocześnie sądzimy, że dzierżenie władzy rodzi jednak jakąś odpowiedzialność. Mądrych władców poznaje się po tym, że w czasach kryzysu nie są zarozumiali i łatwowierni. I że polegają w pełni na zasobach intelektualnych społeczeństwa, którego życie mają organizować.
Tymczasem rok epidemii to historia zaniedbań rządzących w tej najbardziej podstawowej sferze – sferze „etyki przekonań". Łatwowierność, podporządkowanie decyzji potrzebom politycznym, zarozumiałość i ignorowanie głosu ekspertów – to tylko niektóre z cech definiujących naszą klasę panującą. Z punktu widzenia akademika jest to szczególnie zadziwiające i przykre. Wokół dostrzegam bowiem hiperinflację mądrych i kompetentnych ludzi, którzy od dawna gotowi są pomóc. Nikt ich jednak nie słucha. Ignoruje się notorycznie dobre rady ekspertów, by potem na siłę szukać usprawiedliwienia doraźnych decyzji w opinii kilku wybranych dyżurnych mędrców („konsylium na miarę naszych możliwości!"). Rządzący zachowują się tak, jakbyśmy byli jakąś „bieda-krainą," jeśli chodzi o zasoby intelektualne.