Odwołany właśnie ambasador RP w Pradze, krytykując w „Deutsche Welle” postawę polskich władz w sprawie konfliktu o elektrownię Turów, nie zachował się jak rasowy dyplomata. Czy ten zasłużony działacz Solidarności chciał zaszkodzić Polsce? Wątpliwe. Ci, którzy go znają, wskazują na zderzenie dwóch światów. Tego z wczoraj, w którym żyje były ambasador, przekonany, że polsko-czeska (a także słowacka) solidarność rozwiąże wszystkie nieporozumienia, i tego współczesnego, w którym rządzą wielkie interesy, pieniądze i narodowy egoizm.
Niestety, wywiad, w którym zarzucił polskiej stronie niechęć do dialogu, może posłużyć czeskim adwokatom do umocnienia swoich pozycji przed TSUE. Choć w tej sprawie Jasiński ma wiele racji. W sporze, który toczy się od lat, dużo jest naszej arogancji, niechęci do kompromisu. Dają o sobie znać nasze narodowe wady. Nie zamaskuje ich hasło o obronie suwerenności, doktryna: ani kroku wstecz.
Znane jest nagranie z konsultacji w sprawie Turowa, organizowanych w Polsce. Gościem był hetman (odpowiednik wojewody) kraju libereckiego Martin Puta. Miał wyrazić czeskie stanowisko. Tymczasem nawet nie dano mu sprostować źle przetłumaczonej wypowiedzi. A przecież to nie polakożerca, jego żona jest Polką, a on sam zna nasz język.
Czechów lekceważyliśmy, jeszcze gdy grozili pozwem do TSUE, a nawet gdy pozew do Luksemburga już trafił. Podczas pierwszej rozprawy, kiedy sędzia Rosario Silva de Lapuerta podjęła kontrowersyjną decyzję o zamknięciu kopalni, z Czech przyjechało pięciu prawników, z Polski jeden. Nie był przygotowany do przedstawienia racji, aby nie zamykać kopalni. A przecież jest ich sporo: bezpieczeństwo energetyczne, sytuacja w regionie oraz interes, jaki mają w tym zamknięciu kopalnie czeskie i niemieckie. Cała złość spadła na hiszpańską sędzię, która wydała wyrok jednoosobowo. Owszem, decyzja była skandaliczna, nie można przecież zamknąć kopalni z dnia na dzień, a decyzji wydawać bez zbadania całokształtu sprawy. Pytanie tylko, czy nie sprowokowało jej właśnie polskie lekceważenie.
Wyliczać można długo. Kiedy po wyroku odbyło się pierwsze spotkanie w Libercu w sprawie wyjścia z impasu, Czesi ściągnęli z Pragi swojego najlepszego prawnika od prawa Unii. Z Polski nie przyjechał żaden (choć to spór prawny). Później, kiedy zrywano rozmowy, wiceszef polskiej dyplomacji Paweł Jabłoński szybko przekształcił się z negocjatora w krajowego polityka, który zaraz po odejściu od stołu, publicznie złajał Czechów za „irracjonalność”.