W dodatku kwoty orzekanych grzywien były do tej pory niewielkie. Przykład? Tylko w 4 proc. spraw przekroczyły przeciętne miesięczne wynagrodzenie, czyli 3,5 tys. zł, a tylko w 1 proc. – 5 tys. zł. Sądy nie miały bowiem dokładnych danych o sytuacji majątkowej oskarżonego. Od 1 lipca zanim prokurator wyśle akt oskarżenia, sprawdzi stan majątkowy oskarżonego, a najlepszym źródłem tej wiedzy są urzędy skarbowe. Od 1 lipca informacje o niezapłaconych w terminie grzywnach, nawiązkach, kosztach sądowych itp. płatnościach zasądzonych przez sądy będą trafiały do biur informacji gospodarczej. Do tej pory sądy mogły je tam przesyłać, ale nie musiały. Teraz to się zmieni.
Sądy, które współpracują już z Krajowym Rejestrem Długów, przekazały do tej pory informacje o 6848 niezapłaconych grzywnach o łącznej wartości 24,16 mln zł. W 4,4 tys. przypadków dłużnicy uregulowali dług, wpłacając do sądowej kasy ponad 6 mln zł.
Wkrótce może się okazać, że na grzywnach da się zarobić. I nie chodzi tu o to, by wymierzać kary, których skazany nie jest w stanie uiścić. Chodzi o to, by odczuł karę, ale by ta go nie zrujnowała. Skazany zarabiający minimalną pensję niech płaci mniej; mafijny boss – dużo więcej. Każdy z nich, gdy zlekceważy wyrok i nie zapłaci grzywny, trafi do rejestru dłużników. Konsekwencje mogą utrudnić im życie. Jak? Nie dostaną kredytu, nie kupią telefonu na abonament itd. To dobrze, że państwo w końcu wzięło się do tych, którzy podjeżdżali pod sąd luksusowymi samochodami, mieszkali w domach z basenami, płacili najlepszym adwokatom, zaś na pytanie sądu o wysokość zarobków podawali wartości minimalne. A orzeczonych według nich grzywien i tak nie płacili.