Mam złe informacje dla sensatów – ani z e-maila wysłanego przez Muszyńskiego do sędziów TK, ani z jego wyjaśnień nie wynika, by miał hobby polegające na czytaniu cudzych listów. Sędzia wskazuje, że korespondencja trafiająca do TK jest z założenia urzędowa, a taka podlega rejestracji. I właśnie w tym celu jest otwierana – nie przez niego, lecz przez pracowników kancelarii. Jeśli więc sędziowie przyjmują na adres TK prywatne przesyłki, co jest podobno nadużywane, to powinni zadbać – przede wszystkim w swoim interesie – by były oznaczone jako prywatne.
Trudno się z tym nie zgodzić. Pytanie, czy kancelaria TK nie mogłaby jednak zaczekać, aż sędzia otworzy przesyłkę sam – tak jak się to dzieje w innych sądach. Ponoć nie może, bo... sędziowie w Trybunale bywają rzadko. Ale to inny problem – chyba zresztą poważniejszy.
Mnie bardziej martwi co innego. Prezes Julia Przyłębska nie znalazła od dwóch miesięcy (czyli od powołania jej na to stanowisko) czasu na to, by spotkać się z sędziami i porozmawiać o problemach dotyczących funkcjonowania TK. Ośmioro z nich (w tym sędzia Pszczółkowski wybrany głosami posłów PiS) prosi o spotkanie dotyczące m.in. przydziału spraw, zmiany składów orzekających czy łączenia funkcji sędziego z funkcjami administracyjnymi. Prezes odpowiada, że to kwestie leżące w jej wyłącznej kompetencji, które „nie podlegają dyskusji i konsultacji". Nie mieści mi się w głowie, że nowy szef jakiejkolwiek instytucji odmawia spotkania z ludźmi, z którymi pracuje. I to wtedy, gdy ci sygnalizują konkretne problemy w pracy, za których rozwiązanie tenże prezes również odpowiada!
A może sędziowie powinni po prostu pisać do swojej prezes... listy? Wszak korespondencja służbowa jest w Trybunale rejestrowana i, miejmy nadzieję, czytana.