W najbliższych dniach zapowiadane są konwencje partyjne, na których zostaną zaakceptowani głowni rywale. Partia Demokratyczna najpewniej postawi na Joe Bidena. Partia Republikańska zapewne na Donalda Trumpa. W wyścigu do Białego Domu obecny prezydent przegrywa jednak w badaniach opinii publicznej z kandydatem Demokratów. Eksperci w Polsce jak i na świecie zakładają też, że Trump może zrezygnować z przyjęcia nominacji konwencji partyjnej. Nowy kandydat Republikanów może nie odrobić strat do Bidena. Jak może wyglądać polityka zagraniczna nowej administracji Demokratów pod kierownictwem Bidena?
Obecna kampania prezydencka w USA jest kolejnym etapem wojny ideologicznej. Fukuyama pomylił się trzydzieści lat temu, utrzymując, że zakończyła się historia i rywalizację ideologiczną wygrała kapitalistyczna demokracja. Pokonany marksizm przystosował się i odrodził w różnych nurtach lewicowo-liberalnego dyskursu, a rewolucję proletariacką zastąpiono tzw. marszem przez instytucje. Niestety więc, każdy z problemów rywalizacji prezydenckiej jest podlany tym ideologicznym sosem. O ten konflikt ideologiczny w sposób przewrotny, orwellowski, oskarża się Trumpa. W rzeczywistości ten konflikt ideologiczny rozpętał już Barack Obama. W 2009 roku byłem świadkiem antyrepublikańskich czystek w administracji waszyngtońskiej. Politycy poprzedniej administracji odciągali mnie wówczas w zaciszne kąty, aby swobodnie porozmawiać. Obama był pierwszym prezydentem amerykańskim od czasu drugiej wojny światowej, który patrzył na rywalizację międzynarodową nie przez pryzmat militarnego konfliktu wschód-zachód. W jego polityce zagranicznej dominowały problemy ekologiczne i społeczne. Wiele wskazuje, że Biden może wrócić do takiej perspektywy zagranicznej.
W wypowiedziach Bidena dominują slogany i pobożne życzenia. Zapowiada on odejście od polityki egoistycznej, godne przywództwo i odzyskanie poszanowania dla Ameryki, którą Trump miał wyizolować ze świata.
Biden wiele mówi o wartościach. Żongluje terminami jak demokracja, praworządność, poczucie sprawiedliwości, współpraca międzynarodowa czy wiara w dyplomację multilateralną. Pojawia się przesłanie, iż bezpieczeństwo międzynarodowe nie jest dziś zagrożone przez działanie poszczególnych państw, lecz przez problemy ekologiczne, klimatyczne, pandemie, zaniedbania ekonomiczne, redukcje podatków i nierówności społeczne. Zdaniem Bidena powinniśmy odejść od poszukiwania bezpieczeństwa narodowego, na rzecz poszukiwania bezpieczeństwa naszej planety.
Odpowiedzią na te problemy ma być odbudowa instytucji międzynarodowych, powrót USA do udziału w pracach instytucji i wielostronnej dyplomacji. Powrót do traktatów międzynarodowych, porozumień klimatycznych, WHO, UNESCO i porozumienia nuklearnego z Iranem. Stany Zjednoczone powinny odzyskać „soft power” i przywództwo światowe przez potęgę przykładu.
Koncepcje polityczne dla nowej administracji Bidena ma wypracować zespół składający się z ponad dwóch tysięcy doradców i ekspertów, podzielonych na kilkadziesiąt grup. Zespół ds polityki europejskiej ma liczyć ok. stu osób. Wiodący eksperci to byli współpracownicy administracji prezydenta Obamy. Wielu pracuje obecnie w amerykańskich think tankach, a nawet obecnej administracji, nie afiszując się otwarcie ze swoimi sympatiami. Ten rozmach ekspercki imponuje, jednak ideologiczny przechył tych prac martwi. Czarno widzę rezultaty, jeśli podobno dziś głównym problemem dla Bidena jest wybór afroamerykańskiej kandydatki na wiceprezydenta.