Czytając tekst pana Mahmouda Khalify, z zadowoleniem odkryłam, że w pewnych kwestiach się zgadzamy. Oboje rozumiemy, że żyjemy w czasie zmian i nowych możliwości i że istnieje potrzeba wprowadzenia nowego porządku, który zagwarantuje stabilizację w regionie. Izrael podejmuje ten wysiłek, chciałabym, aby Palestyńczycy zrobili to samo.
W artykule „Wspólny krok naprzód" („Rzeczpospolita", 26 marca br.) znajduję wiele nieścisłości, jak choćby „pokojowe" podejście Autonomii Palestyńskiej, które przez lata lat spowodowało dziesiątki tysięcy ofiar wśród Izraelczyków. I to z powodu działań palestyńskich wiele krajów pierścieniowych nie wsparło Porozumienia Abrahama. Pragnę przypomnieć, że prezydent Egiptu Abdel as-Sisi oświadczył w mediach społecznościowych, że normalizacja stosunków z Sudanem i Marokiem daje nadzieję na stabilizację i pokój w regionie.
Chciałabym się jednak skupić na jednym aspekcie rozważań pana Khalify, mianowicie tezie, że normalizacja stosunków z Izraelem nie przyniosła żadnych korzyści krajom, które przystąpiły do Porozumienia. Otóż Porozumienie stało się fundamentem dla wielu umów i porozumień o współpracy w zakresie gospodarki, technologii i handlu.
Poza praktycznym wymiarem umowy w ramach Porozumienia Abrahama niosą ze sobą dialog międzykulturowy i międzyreligijny, zapobiegają radykalizacji i prowadzą do wzajemnego zrozumienia. Są jasnym i ważnym przesłaniem do cyników: dzięki dialogowi możemy przezwyciężyć wzajemne uprzedzenia, a pokój jest w zasięgu ręki, jeśli tylko będziemy go prawdziwie chcieli.
Nawiązanie trwałych stosunków między Izraelem a innymi krajami na Bliskim Wschodzie będzie miało ogromny wpływ na przyszłość regionu, większy, niż możemy sobie dziś wyobrazić. W rękach odważnych przywódców leży teraz decyzja: czy przystąpić do sojuszu na rzecz pokoju, czy podążać radykalną drogą pod wodzą Iranu, który destabilizuje region.