Kształcenie rzemieślników

Propozycje minister Katarzyny Hall oznaczają koniec klasycznych liceów. Zamiast nich będziemy mieli technika, tyle że o rozmaitych, także humanistycznych, specjalizacjach – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 12.02.2008 03:53

Kształcenie rzemieślników

Foto: Rzeczpospolita

Ograniczenie liczby przedmiotów w ostatnich klasach liceum, wycofanie się z mundurków i zaostrzania dyscypliny w szkołach, zwodzenie nauczycieli w kwestiach płacowych czy zapowiedź obniżenia wieku szkolnego – wszystko to razem pozwala już mówić o zarysie programu nowego rządu w dziedzinie oświaty. I jak poprzednio – z wyjątkiem odmiennych zapowiedzi Romana Giertycha – jego istotą jest dalsze osłabienie wychowawczego znaczenia szkoły oraz sprowadzenia jej do miejsca przekazywania umiejętności praktycznych, a nie umacniania wspólnoty narodowej, której istotnym elementem jest również wspólna wszystkim wykształconym wiedza zarówno humanistyczna, jak i ścisła.

Ten kierunek jest dziś lepiej widoczny niż przed 2005 rokiem, bowiem pozostaje on w jawnym kontraście z propozycjami reformy czy zmian podjętymi przez poprzedniego ministra edukacji narodowej. Roman Giertych bowiem, choć oczywiście można mu zarzucać przesadne eksponowanie własnej osoby czy zarzucanie mediów kolejnymi pomysłami, których nie próbowano nawet realizować, jako jedyny w ostatnich latach zdecydował się na powrót do klasycznego paradygmatu szkoły. Miała być ona miejscem, w którym nie tylko uczy się pewnych umiejętności, ale też wychowuje, kształtuje w duchu patriotyzmu i przekazuje się ogólną wiedzę o świecie – niekoniecznie wprost konieczną w późniejszym życiu zawodowym. Spory o lekcje wychowania patriotycznego, listę lektur czy mundurki, choć niekiedy sprowadzane do absurdu, jednoznacznie wskazywały na taki pomysł na rolę szkoły.

Do tej pory w Polsce ludzie, kończąc liceum – niezależnie od tego, kim później zostawali – dysponowali wspólnymi fundamentami kodu kulturowego

Katarzyna Hall, choć zastrzegała, że nie będzie odrzucać wszystkich projektów swojego poprzednika, wyraźnie zmieniła zaproponowany przez niego kierunek rozwoju edukacji. I nie chodzi tylko o zniesienie „obowiązku mundurkowego” (który stał się – zupełnie bezsensownie – symbolem „giertychizacji” szkolnictwa), ale przede wszystkim o głębsze projekty zmiany programu ostatnich lat licealnych.

Najgroźniejszy jest pomysł zmiany programu ostatnich lat nauki w liceum. Idea, by w ich trakcie uczniowie zgłębiali poza matematyką i polskim tylko przedmioty kierunkowe, które przydadzą im się na studiach, oznacza bowiem śmierć liceum w jego klasycznym kształcie.

Nazwa ta wywodząca się od arystotelesowskich szkół oznacza bowiem miejsce, w którym zdobywa się wiedzę ogólną, w której poprzez rozmowę, spacer, ale i zgłębianie wiedzy kształtuje się świadomego obywatela.

Istotnym elementem zaś tej formacji jest wspólnota wiedzy, która pozwala – jak wskazuje w klasycznych dla rozumienia współczesnych przemian edukacyjnych esejach Allan Bloom – na porozumienie i wspólnotę tematów, także ludziom, którzy poszli w trakcie studiów w zupełnie odmiennych kierunkach.

Tak do tej pory było w Polsce. Ludzie, którzy kończyli liceum – niezależnie od tego, czy później zostali politechnikami, akademikami – posiadali pewne wspólne fundamenty kodu kulturowego. Fundamenty te wprawdzie od wielu lat się kurczyły, ale jednak pozostawały jako pewien postulat, projekt, możliwość.

Daleko posunięta specjalizacja, jaką proponuje ministerstwo pod kierunkiem Katarzyny Hall, oznaczałaby koniec tak pojętego liceum. Jego miejsce zajęłyby w istocie technika, tyle że o rozmaitych, także humanistycznych, specjalizacjach. W zależności od uzdolnień czy zainteresowań (warto pamiętać, że w tym wieku zmiennych) uczeń wybierałby, czy chce uczyć się historii i sztuki, czy biologii i chemii – i konsekwentnie podążał wybraną przez siebie drogą bez głębszego kontaktu z innymi dziedzinami wiedzy. Zamiast przyszłych inteligentów, potrafiących – na pewnym oczywiście poziomie – rozmawiać na rozmaite tematy, szkoły takie kształciłyby wyłącznie specjalistów, rzemieślników w swojej dziedzinie, pozbawionych szerszej niż własna perspektywy.

Nie mniej znacząca jest również kwestia mundurków. Oznacza ona bowiem w istocie pozostawienie formacji szkolnej wyłącznie w rękach rodziców i szkoły, bez choćby próby wskazania kierunku przez państwo. Szkoła z miejsca, w którym kształtowało się (a to oznacza choćby to, że promowało się pewne zachowania, a inne ganiło czy karało) obywateli konkretnego państwa, staje się wyłącznie miejscem, w którym przekazuje się indywidualnościom wiedzę, a i to w miarę możliwości, bez jej formacyjnego wymiaru. Uczeń, mocno wspierany przez rodziców, zaczyna być traktowany jak świadomy obywatel, któremu niczego nie można narzucić bez naruszenia fundamentalnych praw obywatelskich.

Mundurek zatem z narzędzia mającego budować szkolną wspólnotę czy maskującego różnice majątkowe między uczniami przekształca się w takim dyskursie w element ograniczania wolności, niszczenia indywidualności czy światopoglądowej musztry.

Tyle że jeśli konsekwentnie przyjąć taki styl myślenia – to niemożliwe staje się wychowanie w ogóle. Każda bowiem formacja zakłada pewien (niekiedy najbardziej ogólny) model czy wzór obywatelski, jaki ma być przekazywany. Nie inaczej jest zresztą także – wbrew zapewnieniem o jego neutralności – z modelem proponowanym obecnie. Tyle że jego ideałem jest nie tyle obywatel ukształtowany, uformowany i wychowany w duchu praw i norm rządzących danym społeczeństwem, ile kulturowy i cywilizacyjny barbarzyńca, albo rousseauwski „człowiek naturalny”, albo po prostu „szlachetny dzikus”, nieograniczony przez wychowanie, formację czy cywilizację.

Oczywiście – i tu chwała pani minister – rodzice i nauczyciele mogą wybrać inny model oświaty i wprowadzić w swojej szkole mundurki, ale jest to jednak traktowane jako opcja, a nie jako główny, proponowany model dla szkół państwowych.

Ten bardziej liberalny wzorzec edukacji nie oznacza jednak wcale oddania wychowania dzieci w pełni w ręce rodziców. Home schooling czy choćby głęboka prywatyzacja systemu szkolnego, który dałby także uboższym rodzicom możliwość wyboru to wciąż jeszcze mrzonki, i to mimo że akurat minister Katarzyna Hall ma ogromne doświadczenie z niepubliczną oświatą.

Populizm płacowy prezentowany podczas kampanii wyborczej przez Platformę Obywatelską też nie został zastąpiony modelem bardziej liberalnym. Propozycje uwolnienia płac, ich pełnego zróżnicowania w zależności od miejsca, stylu pracy, zaangażowania czy wolnej umowy między nauczycielem a dyrektorem wciąż nie przechodzą pani minister (ani jej rządowym kolegom) przez usta.

Ogólnie słuszna uwaga, że pensja nauczyciela w Tarnowie jest – w porównaniu z innymi pensjami – wcale niemała, a tylko w Warszawie jest nędzna, nie powinna być końcem refleksji, a jej początkiem. Jeśli bowiem tak jest – to może trzeba wreszcie znieść Kartę nauczyciela, która – uśredniając płace – premiuje bylejakość, a krzywdzi nauczycieli wybitnych. Co gorsza, uniemożliwia ona rzeczywisty pracowniczy wolny rynek i utrudnia zdrową rywalizację między nauczycielami.

Propozycja takiej reformy, nie ma się co oszukiwać, oznaczałaby wojnę ze środowiskiem nauczycielskim i związkami zawodowymi. Bez niej zaś „wolność” proponowana przez ministra edukacji narodowej będzie w znaczącej mierze fikcyjna. A najlepsi nauczyciele będą i tak uciekali do szkół prywatnych.

A skutkiem tych zaniedbań w kwestiach finansowych połączonych z kolejnymi reformami w systemie formacji i nauki będzie to, że za kilka, kilkanaście lat strach będzie posłać dziecko już nie tylko do publicznej podstawówki, ale także do państwowego liceum (które jak na razie trzymają się mocno i śmiało stają do konkurencji z placówkami niepublicznymi). To zaś pogłębi przepaść między dziećmi z bogatych i biednych domów, z terenów wiejskich i miejskich – utrudniając i tak już nierówny start. A przecież chyba nie o to chodzi nowej pani minister i nowemu rządowi.

Ograniczenie liczby przedmiotów w ostatnich klasach liceum, wycofanie się z mundurków i zaostrzania dyscypliny w szkołach, zwodzenie nauczycieli w kwestiach płacowych czy zapowiedź obniżenia wieku szkolnego – wszystko to razem pozwala już mówić o zarysie programu nowego rządu w dziedzinie oświaty. I jak poprzednio – z wyjątkiem odmiennych zapowiedzi Romana Giertycha – jego istotą jest dalsze osłabienie wychowawczego znaczenia szkoły oraz sprowadzenia jej do miejsca przekazywania umiejętności praktycznych, a nie umacniania wspólnoty narodowej, której istotnym elementem jest również wspólna wszystkim wykształconym wiedza zarówno humanistyczna, jak i ścisła.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Propozycja Rafała Trzaskowskiego dla polskiej nauki. Bez planu, ładu i składu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: 15 lat po Smoleńsku PiS oddala się od dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Po szczycie UE ws. Ukrainy jesteśmy na prostej drodze do katastrofy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń