Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/rybinski/2009/01/25/bazar-konsyliarski/" "target=_blank]blog.rp.pl/rybinski[/link]
Doznałem iluminacji i w największym skrócie objawił mi się nagle – takie są korzyści ze spożywania używek legalnych, bo obłożonych akcyzą – obraz rzeczywistości, w jakiej wszyscy żyjemy.
Sala szpitalna, na środku łóżko, pod łóżkiem kaczka, a na łóżku pacjent. Polska cierpiąca, schorowana, raz z twarzą aparatu sprawiedliwości i ścigania, drugi raz budżetu, wyciągająca ręce po wózek, aby się przejechać dla zdrowia autostradą, blada i jakaś taka niewyraźna. Nad nią unoszą się, zderzając w powietrzu, bakcyle i miazmaty, upasione jak chrząszcze. A dookoła tłok. Tłumy. Białe fartuchy, czarne garnitury i czerwone ręce. Spocone twarze i spienione usta. Odbywa się nieustające konsylium w poszukiwaniu najlepszej, bo skutecznej kuracji. Wszyscy mówią naraz, usiłując się przekrzyczeć, ale nikt nikogo nie słucha. Każdy dla siebie.
[srodtytul]Odchodzę od łóżka pacjenta[/srodtytul]
Propozycje leczenia są rozmaite. Okłady z traktatu lizbońskiego. Zamawianie kołtuna. Lewatywa z euro. Bańki. Okadzanie polityką historyczną. Masaż teczkami. Kropienie wodą święconą. Medialne bicze wodne. Sztuczne oddychanie atmosferą miłości. Środki na przeczyszczenie. Środki na zatrzymanie. Środki na wymioty. Amputacja lewej nogi. Amputacja prawej ręki. Wymiana opon mózgowych na zimowe, bo woda zamarza w temperaturze zero stopni. Instalacja klimatyzacji klimatu. Operacja zmiany płci na trzecią. Przeprowadzenie szczegółowej autopsji, dopóki pacjent jeszcze żyje. Aborcja wsteczna z roku 1989. Viagra na wzmocnienie potencji intelektualnej. Różowe okulary. Pas rupturowy słucki. Krople z muchą w nosie. Ja też tam jestem. Od wielu lat tkwię w tłumie konsyliarzy, także drę mordę i też nikt mnie nie słucha.