Co umknęło intelektualistom

Przeżyliśmy ostatnio doświadczenie reintegracji wspólnoty politycznej, jakiego nie było dotąd w wolnej Polsce. Jest w nim jakiś rodzaj potwierdzenia siły przywiązania do republiki, coś z emocji aktu założycielskiego, których zabrakło nam w 1989 roku – pisze historyk i publicysta

Publikacja: 05.05.2010 02:12

Co umknęło intelektualistom

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Red

Skomentuj na blogu

Pierwsze uczucie to była mieszanina niedowierzania z niepokojem. Potem gorączkowe sprawdzanie, kto był na pokładzie. Dalej ból, ale też poczucie, że odejście kogoś bliskiego nie jest końcem, ale wyzwaniem. Wreszcie refleksja, że trzeba się zmierzyć ze śmiercią, wydobyć czy nadać jej sens, że trzeba uporządkować i poprowadzić dalej pracę rozpoczętą przez tych, którzy odeszli.

Uroczystości żałobne, wizyty przed Pałacem Namiestnikowskim i na Torwarze pozwalały coraz głębiej wnikać w sens tego doświadczenia. Trzeba je zrozumieć, bo stało się już elementem naszego dziedzictwa narodowego, którego nie da się zignorować, a szkoda byłoby rozmienić na drobne w rozkręcającej się kampanii wyborczej.

Dzisiaj czas na próbę zbilansowania tych refleksji i zrozumienia sensu tego, co się działo. Za wcześnie jeszcze, by ogarnąć całość. Za wcześnie, by przedrzeć się przez gęstwę semantyczną tych zdarzeń. Spróbujmy jednak odczytać sens wydarzeń w świetle polskich doświadczeń i wyzwań. Tak po prostu jest, że człowieka odczytuje czy też tworzy sens historii przy pomocy skojarzeń i symboli.

 

 

Nieuchronnie, mając przed oczami wrak samolotu roztrzaskanego w podsmoleńskim lesie, przywołujemy w naszej pamięci historyczne analogie. Wiosną 1940 roku niedaleko stąd na rozkaz Stalina NKWD przeprowadziło egzekucję kilku tysięcy polskich oficerów. Trzy lata później w katastrofie lotniczej na Gibraltarze zginął generał Sikorski – pierwszy przywódca polskiego rządu na obczyźnie.

W demokracji wolno powiedzieć prawie wszystko. Czym innym jest jednak bolesne nawet krytykowanie przeciwnika, a czym innym szyderstwo, pogarda czy kłamstwo

Teraz na pokładzie samolotu zginął prezydent wolnego i suwerennego państwa polskiego oraz Ryszard Kaczorowski, ostatni Prezydent RP na uchodźstwie. Tamte wydarzenia oznaczały zagładę niepodległego bytu państwowego, podczas gdy to jest potwierdzeniem siły wspólnoty politycznej i dojrzałości obywatelskiej Polaków.

Prezydent chciał wypowiedzieć w Katyniu słowa: „jak kłamstwo katyńskie było fundamentem PRL, tak prawda o Katyniu jest fundamentem wolnej Rzeczypospolitej”. Ale nie wiedział, że siłę tego stwierdzenia potwierdzi w tak dramatyczny sposób. Śmierć tylu wybitnych ludzi służących Rzeczypospolitej dokonała więcej niż słowa. Ta śmierć stała się ostatecznym ciosem zadanym kłamstwu. Prawda o Katyniu odsłoniła nieprawość komunistycznego systemu przemocy i stała się przesłaniem dla całego świata, w tym Rosji, by dokonać ostatecznego rozrachunku z wiekiem totalitaryzmu, z wiekiem kłamstwa i przemocy.

Jeszcze we wrześniu ubiegłego roku słowa Władimira Putina na Westerplatte uznaliśmy za zbyt kunktatorskie. Kilka dni przed katastrofą spotkanie premiera Putina z premierem Tuskiem dało wyraźniejszy impuls procesowi pojednania.

Po katastrofie spontaniczne wyrazy solidarności, reakcje władz poruszyły nas. Przedwcześnie okrzyknęliśmy, że przełom już nastąpił, ale niewątpliwie klimat jest korzystny. Nie wolno nam zmarnować tej szansy, ale nie wolno jej zmarnować przede wszystkim Rosjanom, bo to od nich zależy dalszy ruch – udostępnienie wszystkich dokumentów katyńskich, rehabilitacja ofiar, poważna debata na temat stalinizmu i imperialnych tradycji politycznych oraz polityczne otwarcie na Polskę.

Agata Bielik-Robson napisała w „Krytyce Politycznej” o polskiej „tanatopolityce” i „tanatomesjanizmie”. Bez wątpienia istnieje w romantycznej polskiej tradycji jakiś niepokojący rys pragnienia śmierci. Jednak ani tragedia katyńska w 1940 r., ani smoleńska nie jest egzemplifikacją takiej „tanatopolityki”. W tamtej masakrze, jak i w niedawnej tragedii zginęli ludzie, którzy chcieli żyć, mieli swoje rodziny, pasje, obowiązki, których nie ze swojej winy nie mogli dokończyć.

 

 

Nasza geografia pamięci była w tym „polskim wieku XX” wyjątkowo bogata. Jej ramy wyznaczane są bowiem przez takie nazwy, jak Westerplatte, Auschwitz, Katyń, Warszawa, plac Zwycięstwa czy Stocznia Gdańska. Warto to przypomnieć, bo nie da się zignorować. Jakkolwiek obawiamy się naiwnych spekulacji, jakkolwiek chcielibyśmy uniknąć romantycznego patosu i namaszczenia, jakkolwiek nie obawialibyśmy się ryzyka, że staniemy się pawiem i papugą narodów. Historia dopadła nas po raz kolejny. Nie jako powód do chwały, ale jako wyzwanie, któremu musimy sprostać.

Śmierć przedstawicieli wszystkich ugrupowań w jednym samolocie staje się dla nas symbolicznym aktem jedności. Nastąpiło – przynajmniej na chwilę – wstrzymanie spirali nienawiści. Na pewno ta tragedia nie przerobi nas w aniołów, ale odkryliśmy sens głębszej wspólnoty, która jest możliwa pomimo walki. Warto dostrzec znaczenie, które katastrofa może mieć dla lewicy. Byli to przecież w pewnym sensie sukcesorzy tych, którzy byli współautorami kłamstwa katyńskiego. Śmierć kandydata lewicy na prezydenta i innych jej liderów czyni ich uczestnikami narodowej wspólnoty bólu i pamięci. Nie oznacza to zawieszenia sporów o PRL, ale kończy pewną epokę.

Kolejne wyzwanie, które stawia przed nami smoleńska katastrofa, to problem odpowiedzialności za słowo. W demokracji wolno powiedzieć prawie wszystko. Ale wiemy też, że „prawie” czyni różnicę. Czym innym jest bolesne nawet krytykowanie przeciwnika politycznego, a czym innym nienawiść, szyderstwo, pogarda, kłamstwo czy manipulacja. Nie jest przypadkiem, że w ciągu ostatnich dni jak mantra powtarzało się pytanie, dlaczego tych wszystkich sympatycznych rzeczy o prezydencie płynących z radia i telewizji nigdy wcześniej nie słyszeliśmy.

Warto zwrócić szczególną uwagę na mechanizm epatowania złem, na to, że w mediach prawie nie ma miejsca na pokazywanie polityki poza kontekstem skandalu, inwektyw, przepychanek. Dopiero teraz odkrywamy, że państwo to nie tylko medialne potyczki i połajanki. Wśród polskich elit władzy pracowało (i pracuje) wielu wspaniałych ludzi, którzy stanowią sól tej ziemi. To ludzie, którzy potrafią wytrwale pracować i potrafią łączyć, a nie dzielić, tacy, jakimi byli Andrzej Kremer, Tomasz Merta, Władysław Stasiak czy organizator uroczystości Andrzej Przewoźnik. Oni są odkrytymi przez nas w tych dniach cichymi bohaterami polskiej polityki.

 

 

Wiele kontrowersji wzbudziła decyzja, by ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego spoczęło na Wawelu. Niektórzy wciąż dostrzegają w wawelskim pogrzebie jedynie kontekst partyjnych sporów, w które uwikłana była osoba byłego prezydenta. Trzeba w tym pochówku widzieć jednak pogrzeb najwyższego przedstawiciela Rzeczypospolitej i jego małżonki, a także symboliczny hołd dla 94 ofiar katastrofy. Podoba mi się też zdanie Liliany Sonik, że było to również uhonorowanie oficerów, którzy zginęli w Katyniu 70 lat temu. Takich uroczystości nie mogli doczekać się ani w roku 1940, ani w roku 1945. To nastąpiło dopiero w wolnej i suwerennej Polsce.

Niektórzy komentatorzy i intelektualiści wciąż nie zrozumieli przesłania, które szybko zrozumieli zwykli ludzie, gromadząc się na Krakowskim Przedmieściu w sobotę

10 kwietnia, i czuwając tam do 18 kwietnia. Te dni są doświadczeniem reintegracji wspólnoty politycznej. Takiego doświadczenia nie było dotąd w wolnej Polsce. Śmierć Jana Pawła II była podobnym wydarzeniem, ale miała charakter religijno-narodowy, a nie państwowy. Jest w nim jakiś rodzaj potwierdzenia siły przywiązania do republiki, coś z emocji aktu założycielskiego, których zabrakło nam w 1989 roku.

Warto przywołać celne stwierdzenie premiera Donalda Tuska: „ta lista to jak cała Polska i jak cała nasza historia”. Prezydent, jak i inni uczestnicy jego lotu do Smoleńska, popełniał błędy i miał niemało słabostek. Liderzy polityczni, którzy zginęli w katastrofie, niejednokrotnie gubili cel w zapalczywych sporach. A jednak chcieli lepszej Polski. To, czego prezydent Kaczyński i ci, którzy towarzyszyli mu na pokładzie, nie mogli czy nie potrafili zrealizować za życia – Polska bardziej prawa, sprawiedliwsza, silniejsza, wrażliwa na tradycję – pozostaje zadaniem dla nas, niezależnie od tego, na kogo oddamy głos.

Autor jest historykiem, dziennikarzem i publicystą. Od 2006 r. pełni funkcję dyrektora Muzeum Historii Polski. W latach 80. był uczestnikiem opozycyjnego Ruchu Młodej Polski. Publikował m.in. w „Życiu”, „Nowym Państwie”, „Tygodniku Powszechnym” i „Znaku”

Skomentuj na blogu

Pierwsze uczucie to była mieszanina niedowierzania z niepokojem. Potem gorączkowe sprawdzanie, kto był na pokładzie. Dalej ból, ale też poczucie, że odejście kogoś bliskiego nie jest końcem, ale wyzwaniem. Wreszcie refleksja, że trzeba się zmierzyć ze śmiercią, wydobyć czy nadać jej sens, że trzeba uporządkować i poprowadzić dalej pracę rozpoczętą przez tych, którzy odeszli.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Chrześcijańskie spojrzenie na nową kadencję ustawodawczą w Unii Europejskiej
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Europo, koniec jeżdżenia na gapę!
felietony
Donald Trump przeminie, ale triumpizm zakwitnie. Tego chce lud
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Nowa Jałta dla Ukrainy?
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Opinie polityczno - społeczne
Rafał Trzaskowski albo nikt. Czy PO w wyborach prezydenckich czeka chichot historii?
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje