Memches: Coming out Rafała Ziemkiewicza

Piotrusiem Panem polskiej polityki jest – zdaniem Rafała Ziemkiewicza – Donald Tusk. Problem w tym, że ludzie takiego właśnie go akceptują – „faceta przyziemnego, który mówi i myśli wyłącznie o dniu dzisiejszym" – książkę „Wkurzam salon" przedstawia publicysta

Aktualizacja: 17.04.2011 22:04 Publikacja: 17.04.2011 19:48

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Pokazywanie siebie urosło w naszych czasach do rangi sztuki. Teraz więc i pisarz jest kimś, kto kreuje nie tylko fabuły swoich opowieści, ale i wizerunek własny. Polityczna poprawność dorzuciła do tego jeszcze zjawisko coming out. W dobrym tonie jest ujawniać na swój temat szokujące obyczajowo fakty – wszystko jedno autentyczne czy wydumane.

Szum po czymś takim przynosi efekt ideologiczny – wychodzi na wierzch „pruderia" społeczeństwa, któremu – jak się okazuje – rzekomo odważny celebryta rzuca wyzwanie. Ale przede wszystkim o bohaterze skandalu zaczyna być głośno. To rzecz jasna podnosi wartość komercyjną jego dzieł, nawet jeśli pod względem artystycznym są marne.

Rafał Ziemkiewicz nie musi się uciekać do takich zabiegów. Jego książki sprzedają się dobrze, ma mocną pozycję na rynku. W dodatku jest typem „normalsa". W sylwetce tego prozaika trudno jest się dopatrzyć czegoś ekscentrycznego. Ale Rafał Geremek znalazł w jego życiorysie rzeczy intrygujące, o których postanowił z pisarzem porozmawiać.

Od kwestii światopoglądowych (Ziemkiewicz to bądź co bądź budzący gorące emocje publicysta) po sprawy najbardziej intymne. Bohater książki okazuje się w tej rozmowie do bólu szczery. I niejednego czytelnika może to wprawić w kłopot. Taki jest uboczny efekt poprawności politycznej: ludzie o wrażliwości konserwatywnej, przerażeni przekraczaniem kolejnych granic estetycznych czy moralnych, stronią od poruszania tematów trudnych. Ale przecież nie da się ich uniknąć.

Pochwała konsekwencji

Ziemkiewicz przyznaje się do brzemiennych w skutkach błędów przeszłości. Kiedy podejmuje wątek rozpadu swojego pierwszego małżeństwa, dokonuje ostrej samooceny, nazywając siebie „dupkiem". Przy tej okazji porusza problem osób, które żyjąc po rozwodzie w związkach niesakramentalnych, nie mogą przystępować do komunii świętej.

Stwierdza: „wolę mieć przerąbane w prawdziwym Kościele, niż być chwalonym przez jakichś ekumenicznych pajaców, którym chodzi głównie o moje składki. Nie zapiszę się do jakiegoś fanklubu Jezusa, który niewiele różni się od fanklubu Jurka Owsiaka; to już wolę być ekskomunikowany, ale przez Kościół z prawdziwego zdarzenia. Bo jego człowiek potrzebuje tak jak żeglarz latarni morskiej. Ona musi być i świecić, choćby z daleka, żeby się można było według tego światła zorientować. Ja wierzę, że Jezus dał Kościołowi – jak to się teologicznie nazywa – depozyt wiary i ów skarb ma być przechowany właśnie w tej niezmienionej postaci, bo stanowi on stały punkt odniesienia dla wszystkiego. A jaki sens ma latarnia morska na kółkach? Że będzie ją ktoś za mną popychał, bo sobie ubzdurał, że musi z tym światłem być jak najbliżej mnie? A na cholerę mi coś takiego?".

Ziemkiewicz po męsku traktuje konsekwencje swoich wyborów. Nie usprawiedliwia siebie. Nazywa rzeczy po imieniu. Ktoś może oczywiście wysunąć co do tego wątpliwości. I zapytać: czy to nie jest tylko taka maniera, za którą kryje się chęć kreowania własnego wizerunku? Tyle że po co miałby zgrywać faceta po przejściach, gorzko żałującego swoich upadków? Nigdy przecież nie przyjmował pozy nadętego moralisty. Nie daje więc powodu do tego, żeby ktoś i jemu w pewnym momencie wypalił: „sprawdzam".

Ziemkiewicz po męsku traktuje konsekwencje swoich wyborów. Nie usprawiedliwia siebie. Nazywa rzeczy po imieniu

Przyjmijmy zatem, że postawa Ziemkiewicza jest – przynajmniej w dużym stopniu – szczera. Jeśli tak, to zdaje się on zawstydzać tych, którzy nawołują Kościół do pójścia z „duchem czasu". Poluzowanie kościelnego nauczania, zwłaszcza w odniesieniu do małżeństwa, rodziny, seksualności, byłoby jednak ślepą uliczką. Chrześcijaństwo opierałoby się nie na trwałych podstawach wiary, lecz na ludzkich kaprysach, które są przecież zmienne, a więc i zawodne. Czy człowiek może orzekać o tym, co jest dobrem, a co złem? Jeśli tak, to co nas powstrzyma od popełniania najcięższych grzechów? Usprawiedliwienie, żeby to robić, zawsze się znajdzie. Zawsze można samego siebie i otoczenie oszukiwać, że pewne normy, które obowiązywały wczoraj, dziś już nie obowiązują.

I właśnie z tej kapryśności natury ludzkiej świetnie sobie zdaje sprawę Kościół.

Epoka Piotrusia Pana

Jednym z powodów, dla których Kościół bywa obecnie postrzegany jako instytucja anachroniczna, jest kryzys męskości będący rezultatem deficytu ojcostwa. To jeden z ważniejszych chyba tematów rozmowy Geremka z Ziemkiewiczem.

Można go rozpatrywać zarówno z perspektywy psychologicznej, a więc w pewnej mikroskali adekwatnej do problemów życia rodzinnego, jak i z perspektywy historycznej, czyli podejmując refleksję nad zmieniającą się kondycją narodu. Zresztą sprawy małe i wielkie ściśle się tu ze sobą wiążą.

Pisarz przywołuje swoją powieść „Żywina". Traktuje ona – jak sam stwierdza – o „współczesnym Piotrusiu Panu, który nigdy nie wyrósł z chłopięctwa, bo został upupiony przez mamusię, a wzorca męskiego nie miał skąd wziąć". I zaraz pojawia się refleksja ogólna na temat Polski i Polaków.

Kiedyś ojca brakowało, „bo mężczyźni ginęli w powstaniach i na wojnach. Teraz go nie ma, bo wyjechał na saksy albo się upił, albo siedzi w pracy po godzinach. A kiedy pojawia się w domu, najczęściej mówi: czego wy ode mnie chcecie! Ja tutaj 20 lat po całych dniach pod tym zegarem zapieprzam, żeby wszystkim dać jeść, dajcie mi święty spokój, muszę wreszcie odespać. Albo, jeśli jest tatusiem nowoczesnym, zabiera dzieci na mecz, organizuje zabawę, wolny czas. W najlepszym razie podtrzymuje więź emocjonalną, ale nie uczy męskiej postawy wobec świata, nie uczy podejmowania decyzji, przyjmowania odpowiedzialności, no bo skąd ma to wiedzieć, kiedy i jego nikt tego nie nauczył?".

Te może niezbyt odkrywcze uwagi ciekawie korespondują z tym, jak Ziemkiewicz opisuje bieżące życie polityczne. Piotrusiem Panem polskiej polityki jest jego zdaniem Donald Tusk. Według pisarza świadczy o tym chociażby ceremoniał czwartkowych meczów piłkarskich ekipy rządowej. Współpracownicy premiera, którzy grają w drużynie przeciwnej niż on, pozwalają mu rządzić na boisku. Ten z kolei cieszy się jak dziecko, że strzela bramki i wygrywa.

Mamy tu do czynienia – sugeruje Ziemkiewicz – z tragigroteską. Bo właśnie w takich, zdawałoby się niewinnych, zachowaniach wychodzi na wierzch infantylizm Tuska będący wyrazem jego nieodpowiedzialnego traktowania polityki. Tyle że owa nieodpowiedzialność – i to jest ciekawe spostrzeżenie pisarza – stanowi w przypadku premiera również istotny element piarowski. W tym sensie – wbrew narzekaniom antyplatformerskich intelektualistów (i tych z prawa, i tych z lewa) na postpolitykę, na dominację piaru nad twardą rzeczywistością – Tusk nie udaje kogoś, kim nie jest.

Ziemkiewicz konkluduje więc, że w przypadku Tuska „troskliwie budowany wizerunek publiczny to wizerunek 50-letniego chłopca. Ten przerośnięty małolat buduje pozycję na kontraście wobec rywala, prezentowanego jako zgred, i właśnie na tym wygrywa".

A więc kłopot z premierem „nie polega na tym, jak twierdzą zajadli PiS-owcy, że on jest oszustem, który skutecznie ludzi oszukał. Problem jest w tym, że ludzie go akceptują właśnie jako Piotrusia Pana, jako faceta przyziemnego, który mówi i myśli wyłącznie o dniu dzisiejszym, nie próbuje nawet wyznaczyć jakiejkolwiek wizji sięgającej dalej niż mecze Euro 2012".

Kompleks wieśniaka

Tusk zresztą dokonał w Polsce pewnego przełomu. Wszystkie formacje, które rządziły przed Platformą Obywatelską, stawiały sobie mniej lub bardziej wysokie cele, deklarowały chęć realizacji wielkich wizji politycznych. Ale to – jak się okazało – nie budziło zainteresowania znacznej większości Polaków, którą w pełni zadowala program polityczny sprowadzony do prostych obietnic konsumpcyjnych. Z tym się właśnie wiązało hasło drugiej Irlandii z kampanii PO w roku 2007.

W tym sensie środowiska prawicowe, które wrzucają do jednej szuflady Platformę, SLD czy wciąż opiniotwórcze kręgi dawnej Unii Wolności, się mylą. Ziemkiewicz trafnie więc zauważa pokrewieństwo mentalne Jarosława Kaczyńskiego z politykami dawnej UW. Dla prezesa PiS „Platforma to lumpy, bo nie wiedzą, że kobiecie ustępuje się pierwszeństwa albo wstaje się, kiedy się z nią rozmawia". Owo inteligenckie okazywanie wyższości jest jednak samobójcze, o czym przekonała się partia Tadeusza Mazowieckiego.

Tymczasem o miejscu tej czy innej formacji na mapie politycznej decyduje również sposób komunikowania się polityków ze społeczeństwem. To kwestia tego, czy traktuje się obywateli z góry (w przeświadczeniu, że politycy pełnią szczytną misję i wiedzą lepiej, czego potrzebują zwykli ludzie) czy też daje się obywatelom do zrozumienia, iż klasę polityczną stanowią tacy sami zjadacze chleba jak oni. PO, realizując tę drugą opcję, lokuje się wobec innych partii na przeciwległym biegunie. To nowy populizm, który apeluje nie do resentymentu tych, którzy czują się niedowartościowani, przegrani, zmarginalizowani, lecz do ich pragnienia awansu społecznego.

I tu wracamy do zjawiska coming out. Ziemkiewicz wyraźnie podkreśla, że tym, co najbardziej doskwiera Polakom, jest poczucie niedowartościowania wynikające chociażby z traumatycznych doświadczeń historycznych. Dlatego największym powodem do wstydu w Polsce nie jest bycie odmieńcem. Tym czymś jest po prostu pochodzenie wiejskie, które kojarzy się z niską pozycją społeczną. Na koniec warto przytoczyć słowa, które Ziemkiewicz wypowiada na początku książki: „to żaden wstyd pamiętać, skąd ci nogi wyrastają. Ten kompleks trzeba zwalczać, bo właśnie on czyni Polaków bardzo podatnymi na manipulację".

Autor jest publicystą, scenarzystą i tłumaczem. Publikował m.in. w „Arcanach", „brulionie", „Nowym Państwie", „Tygodniku Powszechnym", „Życiu". Współpracuje z tygodnikiem „Uważam Rze"

„Wkurzam salon" - z Rafałem Ziemkiewiczem rozmawia Rafał Geremek, Czerwone i Czarne, Warszawa 2011

Pokazywanie siebie urosło w naszych czasach do rangi sztuki. Teraz więc i pisarz jest kimś, kto kreuje nie tylko fabuły swoich opowieści, ale i wizerunek własny. Polityczna poprawność dorzuciła do tego jeszcze zjawisko coming out. W dobrym tonie jest ujawniać na swój temat szokujące obyczajowo fakty – wszystko jedno autentyczne czy wydumane.

Szum po czymś takim przynosi efekt ideologiczny – wychodzi na wierzch „pruderia" społeczeństwa, któremu – jak się okazuje – rzekomo odważny celebryta rzuca wyzwanie. Ale przede wszystkim o bohaterze skandalu zaczyna być głośno. To rzecz jasna podnosi wartość komercyjną jego dzieł, nawet jeśli pod względem artystycznym są marne.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Propozycja Rafała Trzaskowskiego dla polskiej nauki. Bez planu, ładu i składu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: 15 lat po Smoleńsku PiS oddala się od dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Po szczycie UE ws. Ukrainy jesteśmy na prostej drodze do katastrofy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń