Naiwna radość z cudzych kłopotów

Portale zastępujące gazetę i biorące pełną odpowiedzialność za treści publikowane przez profesjonalnych autorów, a nie natchnionych amatorów, w warunkach polskich jeszcze się nie sprawdzają – zauważa publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 11.02.2014 01:00

Jarosław Giziński

Jarosław Giziński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

"Gazeta Polska Codziennie" ma kłopoty. Jej redaktor naczelny Tomasz Sakiewicz zaprzecza krążącym w internecie plotkom i twierdzi, że są one wyssane z palca. To zrozumiałe, że z racji zajmowanego stanowiska nie może potwierdzać przykrych dla tytułu wiadomości, ale z faktami trudno dyskutować. Sprzedaż spada, dystrybutor domaga się od wydającego „GPC" wydawnictwa Forum ?3 mln zł, a słowa Sakiewicza o tym, że gazeta „jest na granicy osiągnięcia rentowności", tłumaczy się na zwyczajny język „przynosi straty". To sytuacja podbramkowa.

Dziwnym zbiegiem okoliczności problemy gazety zajmującej pozycję reduty na prawym skrzydle polskich mediów zbiegły się z jeszcze większymi problemami obrońców lewej flanki. Kłopoty „Dziennika Trybuny" to już nie pogłoski internetowe, ale twarde fakty. Po kolei wykruszyli się nieotrzymujący wynagrodzenia dziennikarze, na facebookowej stronie gazety pojawiło się (choć potem zniknęło wraz ze stroną) pożegnanie z czytelnikami. Także w tym przypadku szefowie spółki wydającej gazetę (Edusat) nie są szczególnie rozmowni, jednak z dziennikarskiego doświadczenia wiemy, że unikanie rozmowy o złych wiadomościach zwykle okazuje się ich potwierdzeniem.

Upadek każdej gazety – także tej najbardziej nielubianej – to osłabienie całej branży medialnej i kolejny krok w stronę jej jeszcze większych kłopotów

Rozrastanie się plemion

Informacje dotyczące obu gazet natychmiast wywołały szeroki odzew – jak zwykle głównie w serwisach społecznościowych. „Nareszcie", „dobrze im tak", „wreszcie nie trzeba będzie czytać tych bzdetów" – czytałem te wpisy z rosnącym zdumieniem. Tym bardziej że większość ich autorów to osoby, które są związane z mediami.

Nie należę do fanów żadnego z wymienionych tytułów, jednak od pierwszej chwili po otrzymaniu tej wiadomości czułem raczej przygnębienie. Przede wszystkim dlatego, że upadek każdej gazety – także tej najbardziej nielubianej – to osłabienie całej branży medialnej i kolejny krok w stronę jej jeszcze większych kłopotów. Tylko dziecięca naiwność niektórych moich kolegów może pozwolić im na wiarę, że upadek gazety z drugiego krańca polityczno-medialnego spektrum poprawi ich własną sytuację.

Najbardziej niepokojącą konsekwencją złych wieści jest oczywiście osłabienie dyskursu społecznego, adwersarze po jednej i drugiej bowiem stronie obserwują się nawzajem i zawzięcie dyskutują. Nawet jeśli czasem wygląda to na obrzucanie się błotem, to nadal jest to dyskurs medialny. Bez niego pozostaje już tylko anonimowe opluwanie się na forach internetowych, a na końcu uliczne burdy.

Skrajności odłamują się pierwsze, to logiczne. Ale konsekwencją braku własnej (nomen omen) trybuny dla radykałów z lewa i prawa musi okazać się rosnąca radykalizacja mediów głównego nurtu. One same wolą nazywać to „wyrazistością", ale wiemy, o co chodzi – coraz ostrzejsze poglądy wyrażane coraz mniej parlamentarnym językiem wywołują w końcowym efekcie rosnącą „plemienność" obozu czytelników. Odchodzą ci, którzy dość mają języka politycznej agitki, zostają ci, którzy w swojej gazecie nie chcą polemiki o różnych odcieniach, ale prostego potwierdzenia własnych poglądów.

Znikające gazety

Radość z kłopotów nielubianych gazet (niektórzy dodawali wręcz kolejne tytuły, które powinny zniknąć jako „szkodniki") wydała mi się smutna z perspektywy ćwierćwiecza budowy polskiej demokracji. Aż dziw bierze, że tak łatwo zapominamy o podstawowej zasadzie wolności słowa: dopóki wyrokiem sądu jakieś wydawnictwo nie zostanie uznane za naruszające prawo, gloryfikujące dyktaturę, przemoc albo najniższe instynkty, to nie ma powodu, by się cieszyć z jego upadku. Dlatego przy okazji kłopotów „GPC" i „Trybuny" warto przypomnieć przypisywaną Wolterowi maksymę „nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale uczynię wszystko, byś mógł je głosić".

Wreszcie pojawiły się opinie, że właściwie nic się nie stało, bo najaktywniejsi żurnaliści z obu redakcji mogą przenieść się do internetu i dalej głosić swoje poglądy. Cóż, praktyka nie potwierdza takiego optymizmu. W internecie sprawdzają się środowiskowe ziny i strony dla zainteresowanych jakąś dziedziną, ewentualnie blogi eksponujące poglądy autorów. Portale zastępujące gazetę i biorące – tak jak gazeta – pełną odpowiedzialność za treści publikowane przez profesjonalnych autorów, a nie natchnionych i pisujących w wolnych chwilach amatorów, w warunkach polskich jeszcze się nie sprawdzają.

Gazeta znikająca z kiosków po prostu przestaje istnieć. I naprawdę nie ma się z czego cieszyć.

"Gazeta Polska Codziennie" ma kłopoty. Jej redaktor naczelny Tomasz Sakiewicz zaprzecza krążącym w internecie plotkom i twierdzi, że są one wyssane z palca. To zrozumiałe, że z racji zajmowanego stanowiska nie może potwierdzać przykrych dla tytułu wiadomości, ale z faktami trudno dyskutować. Sprzedaż spada, dystrybutor domaga się od wydającego „GPC" wydawnictwa Forum ?3 mln zł, a słowa Sakiewicza o tym, że gazeta „jest na granicy osiągnięcia rentowności", tłumaczy się na zwyczajny język „przynosi straty". To sytuacja podbramkowa.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać