Po czterech latach od katastrofy pod Smoleńskiem nadal niewiele o niej wiemy. Rządzący zakpili sobie z nas, nie próbując nawet wyjaśnić, co się stało 10 kwietnia 2010 roku. Nie ma w nich determinacji równej tej, z jaką ostatnio poszukiwano wraku samolotu malezyjskich linii lotniczych. Ale to nie dziwi już nikogo, ponieważ żadna ze stron nie jest zainteresowana wyjaśnieniem tragedii. Dwie największe partie na konflikcie budują swoją polityczną tożsamość. Program PiS i PO sprowadza się do jednego postulatu – zniszczyć przeciwnika. Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego to może ostatnia szansa wymiany rządzących nami od 25 lat elit.
Partyjne latyfundia
10 kwietnia pod Smoleńskiem zginęła znakomita część polskiej elity politycznej. Nie spod jednego znaku, ale elity Rzeczypospolitej. Po chwili namysłu i zjednoczenia nad grobami, po słowach Moniki Olejnik przy trumnach pary prezydenckiej dwóch harcowników przestraszyło się porozumienia narodowego i rozpoczęło nowy etap wojny podjazdowej. Zamiast zgody co do spraw zasadniczych – wyjaśnienia katastrofy, naprawy instytucji, ustalenia priorytetów w polityce zagranicznej – mamy jałowe spory i licytację na inwektywy.
Obóz rządzący, drażniąc opozycję arogancją, serwuje obietnicę „normalności". Zgodnie z nią można obrażać polskich generałów, natrząsać się z tragedii ludzkich, nie dbać o procedury, bo i tak przecież wiemy, że to błąd pilotów był przyczyną katastrofy. To diagnoza „normalsów". Dla nich niedokończona historia pozwala się szlachetnie różnić od rozjuszonego, rzucającego na oślep oskarżenia przeciwnika. Jest normalnie, estetycznie, czyli europejsko – mówi nam codziennie premier Tusk. Za to nas wybierajcie.
PiS zaś potrzebuje stanu bez odpowiedzi, ponieważ to jedyne paliwo programowe, jakie posiada. Smoleńsk jest początkiem i końcem politycznej historii PiS. Wszelkie próby merytorycznej debaty nie przynoszą spektakularnych efektów sondażowych. Awantura wokół zespołu Macierewicza cementuje i mobilizuje betonowy elektorat.
Donald Tusk i Jarosław Kaczyński w imię swoich prywatnych interesów rozpoczęli niszczycielską wojnę polsko-polską, podsycając waśnie i rozbijając wspólnotę. To oni ponoszą odpowiedzialność za przerwanie ciszy i zgody narodowej. To oni odarli nas z przekonania, że katastrofa jest sprawą państwową, nie partyjną, a ofiary reprezentowały nas wszystkich. Prezydent, ministrowie, generałowie byli urzędnikami Rzeczypospolitej – nie funkcjonariuszami partyjnymi.