Mariusz Cieślik: Hans Kloss na peryferiach

Polskie kino popularne nieudolnie podrabia zachodnie albo dopisuje dalsze ciągi do historii sprzed wielu lat. Paradoksalnie to za czasów wolnego rynku staliśmy się krajem peryferyjnym kulturowo; za PRL-u tak nie było.

Publikacja: 12.05.2023 03:00

Mariusz Cieślik

Mariusz Cieślik

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Nowy „Znachor”, nowy „Pan Kleks” i „Pan Samochodzik”, piąty „Kogel-mogel” i dogrywka do „Samych swoich”, a teraz jeszcze kolejny Hans Kloss. Inżynier Mamoń, który lubił tylko te piosenki, które znał, byłby z polskich filmowców dumny. Trudno się dziwić producentom, że chcą przyciągnąć widownię znanymi tytułami. Zastanawia co innego. Choć od upadku komunizmu minęło prawie 35 lat, polska popkultura nie była w stanie w tym czasie wykreować nowych marek. Takich, które by niezawodnie przyciągały publiczność przed ekrany.

Od każdej reguły są wyjątki. Pierwszym jest „Pitbull”. Wydawało się, że to może być najważniejsza marka polskiego filmu sensacyjnego. Niestety, zmarła gwałtowną śmiercią wraz z całym „kinem vegańskim”. Decydujący cios zadała Patrykowi Vedze pandemia. To wtedy okazało się, że serwisy VOD są pełne produkcji podobnych do bredni, które proponuje publiczności. Przypominam jednak, że pierwszy „Pitbull” to naprawdę klasowe kino.

Drugi wyjątek to wiedźmin Geralt. Ale i tu Polacy zawiedli. Owszem, to bohater Andrzeja Sapkowskiego, ale (spuszczając wstydliwie zasłonę milczenia na film z Michałem Żebrowskim) zauważmy, że serial o globalnej popularności zrobili jednak Amerykanie. Krajowemu producentowi nie najgorzej szło za to z grą komputerową. Do czasu.

Jest i trzeci wyjątek. „Listy do M.” – świąteczna franczyza TVN. Nikt tu nawet nie ukrywa, że pomysł wzięto od Richarda Curtisa, twórcy wspaniałego „To właśnie miłość”.

No i tu dochodzimy do puenty. Otóż zalew ciągów dalszych wynika z tego właśnie, że przez ostatnie ponad trzy dekady polskie kino popularne próbowało, bardzo nieudolnie, podrabiać wzorce zachodnie. Generalnie oglądanie polskich filmów sensacyjnych czy komedii (zwłaszcza romantycznych) to dziś zajęcie dla masochistów. A przecież w PRL-u tak nie było. Książki i ekranizacje Nienackiego czy Brzechwy, seriale w rodzaju „Stawki większej niż życie” czy „07 zgłoś się”, filmy Sylwestra Chęcińskiego, Stanisława Barei czy Juliusza Machulskiego i dziś świetnie się ogląda.

Paradoksalnie popkultura biednego, odizolowanego od Zachodu, PRL-u wcale nie była peryferyjna. Na peryferiach jesteśmy dziś. Dlaczego? Widzę tylko jedną odpowiedź. Wtedy artyści wierzyli, że Polak potrafi, i próbowali do skutku, bo nie mieli wyjścia. Ani oni, ani publiczność, która nie miała dostępu do produkcji zachodnich.

felietony
Jerzy Surdykowski: Auschwitz. Zagłada w domu Polaków
Materiał Promocyjny
Gospodarka natychmiastowości to wyzwanie i szansa
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jest źle! Rząd Donalda Tuska może zatopić Rafała Trzaskowskiego
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Lewandowski: Wróciliśmy do unijnej ekstraklasy. Jaką kartę zapiszemy w 2025 roku?
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Donald Trump już złamał przysięgę prezydencką, próbując anulować tzw. prawo ziemi
Materiał Promocyjny
Suzuki Vitara i S-Cross w specjalnie obniżonych cenach. Odbiór od ręki
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Restrykcje w dostępie do chipów to kluczowy moment dla przyszłości Polski
Materiał Promocyjny
Wojażer daje spokój na stoku