W tekście, który ukazał się 23 lutego na łamach krakowskiego dodatku „Gazety Wyborczej”, jego autorka Małgorzata Skowrońska stawia daleko idące zarzuty natury de sexto pod adresem metropolity krakowskiego (w latach 1911–1951) Adama Stefana Sapiehy. Powołując się na mającą się wkrótce ukazać książkę holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka oraz na mający być wkrótce wyemitowany reportaż telewizyjny Marcina Gutowskiego, pisze o Sapieże jako o niepohamowanym maniaku seksualnym, regularnie nadużywającym władzy biskupiej wobec swoich seminarzystów.
Oczywiście, dla polskiego katolika, wychowanego na dobrej pamięci Sapiehy jako niezłomnego księcia Kościoła, to są informacje szokujące i nie do wiary. Ale mnie nie chodzi ani o szok, ani o niedowierzanie. Chodzi mi o metodę wnioskowania przyjętą w tym tekście (nie wiadomo, czy również w obu przywołanych śledztwach dziennikarskich).
Co z czego wynika
Sposób wnioskowania zawsze jest ważny, bo może wpływać na stopień prawdopodobieństwa przyjętych ustaleń, a także mówi coś o intencjach tych, którzy prowadzą badania, i tych, którzy ich wyniki publikują. W tym wypadku zachodzi jeszcze jedna ważna okoliczność i ją szczególnie chciałbym podkreślić. W polskiej debacie publicznej przez wiele lat istotne miejsce zajmowała sprawa rozliczeń z uwikłaniami w system komunistyczny, w tym szczególnie z uwikłaniami we współpracę z komunistyczną tajną policją. Postawiono w niej pewne wymagania. Nie możemy od nich abstrahować, ponieważ zarówno wtedy, jak i teraz te źródła to dokumenty wytworzone przez organy bezpieczeństwa PRL.
Obraz Sapiehy, jaki wyłania się z tekstu Skowrońskiej, został zbudowany na podstawie informacji przechowywanych dziś w archiwach krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, a powstałych w krakowskim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego we wczesnych latach powojennych. O sadystycznych zachowaniach seksualnych Sapiehy dowiadujemy się od księży zwerbowanych do współpracy przez bezpiekę. Być może wszystko, co mówią ci duchowni, polega na prawdzie, ale…
W tym wypadku mamy odwołanie wprost wyłącznie do teczki ks. Anatola Boczka. Wprawdzie czytamy w tekście, że podobne informacje o Sapieże pochodzą także od innych księży, ale niczego bliższego na ten temat się nie dowiadujemy. Skowrońska wspomina o tym, że ks. Boczek był zwerbowany do współpracy przez UB oraz że był „księdzem patriotą”, ale nie wyciąga z tego żadnych wniosków. Ta druga okoliczność kazałaby brać jego enuncjacje z dystansem, ponieważ co do zasady duchowni czynni w tym ruchu byli ludźmi moralnie złamanymi. Bezpieka prawie zawsze miała na nich haka i to było decydującym powodem ich przystąpienia do przedsięwzięcia, ewidentnie dywersyjnego wobec Episkopatu.