Tak jak w maju 1950 Robert Schumann i Jean Monnet opracowali plan polityczny, który siedem lat później doprowadził do powstania pierwszych organizacji dających początek Unii Europejskiej, tak i my winniśmy zacząć myśleć o deklaracji ideowej zapowiadającej powołanie polsko-ukraińskiego państwa federacyjnego, które może ziścić się za lat 10, ale już dziś powinno porządkować naszą i ukraińską politykę, także – co jest zdecydowanie ważniejsze – to, jak nasze narody myślą o sobie nawzajem” – napisał na portalu wPolityce Marek Budzisz, znany analityk spraw wschodnich. Była to konkluzja dłuższego tekstu, w którym Budzisz nawołuje między innymi do tego, żebyśmy porzucili obawy, podjęli ryzyko i zrobili to, z czego wycofaliśmy się w marcu, czyli znów występując przed szereg, przekazali Ukrainie nasze postsowieckie myśliwce, oczywiście otrzymując coś w zamian z Zachodu.
Czytałem ten tekst z rosnącym zadziwieniem. Księżycowe koncepcje polsko-ukraińskiej federacji można było od biedy zrozumieć może w pierwszych dwóch miesiącach wojny – choć nawet wówczas były kompletną fantasmagorią. Ale dzisiaj?
Im dłużej trwa konflikt, tym więcej mamy powodów, żeby zacząć się troszczyć o nas samych
Polska i Ukraina są na radykalnie różnym etapie rozwoju gospodarczego, Ukraina jest wciąż dramatycznie skorumpowana, jest też państwem wyniszczonym wojną i federacja z Polską oznaczałaby ciągnięcie naszego państwa w dół. Oba społeczeństwa darzą się sympatią, ale trwałość tego sentymentu, zwłaszcza z polskiej strony, narażonej na olbrzymie obciążenie, jest pod znakiem zapytania. Przekonanie Budzisza, że jakąś polityczną deklaracją można zadekretować wzajemny sentyment, jest zadziwiające. Efekt mógłby być zgoła przeciwny do zamierzonego.
Państwo federalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego staje się czymś całkowicie nowym, więc stanęłaby kwestia naszego dalszego członkostwa w UE i NATO. Jeśli ktoś sądzi, że da się Ukrainę wciągnąć do tych organizacji kuchennymi drzwiami poprzez federację z Polską, to po prostu nie wie, co mówi.