Na polskich nauczycieli czeka nie lada gratka. Przebywający kilka dni temu w Illinois minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek podpisał porozumienie o „współpracy w zakresie doskonalenia zawodowego i kierowania nauczycieli”. – Chcemy, aby polscy nauczyciele przyjeżdżali do Illinois, żeby w amerykańskich szkołach, gdzie znajdują się Polacy, uczyć języka polskiego oraz innych przedmiotów. To pozwoli rozszerzyć znajomość języka polskiego wśród Amerykanów polskiego pochodzenia – mówił podczas wizyty minister.

Oferta wydaje się być atrakcyjna, a warunki finansowe raczej przebiją te oferowane w Polsce. Nawet po majowych podwyżkach w wysokości 4,4 proc., co przeciętnemu nauczycielowi daje dodatkowo do kieszeni nawet ok. 150 zł, a najniższym stażem pozwala wreszcie zarabiać tyle, ile otrzymuje pracownik niewykwalifikowany. O kupnie rekordowo drogich w tym roku czereśni nie wspominając.

Jednak kierowani troską o najmłodszych i przyszłością Rzeczypospolitej pedagodzy nie chcą wcale korzystać z tej oferty pracy. W mediach społecznościowych pod wpisem ministra rozgorzała dyskusja o tym, kto będzie uczył w polskich szkołach, jeśli nauczyciele wyjadą za ocean. Już dziś, zwłaszcza w dużych miastach, z kadrą krucho. Dyrektorzy przyznają, że w tym roku dostali więcej niż w poprzednich latach wypowiedzeń. Nauczyciele, którzy we wrześniu chcą odejść ze szkoły, muszą złożyć je do końca maja.

„Śpieszę uspokoić: wyjazd do USA będzie tylko dla chętnych. Państwo wcale nie musicie tam lecieć. Don’t worry” – wyciszał emocje pedagogów na TT minister Czarnek.

I w sumie wiele w tym słuszności, bo przecież ci, którzy zostaną i którzy nie odejdą ze szkół, z pewnością zrobią wszystko, by pracą po godzinach i zastępstwami załatać dziury w planach lekcji. Cóż z tego, że w wielu podstawówkach praktycznie nie ma już fizyki, skoro z tego przedmiotu nie zdaje się egzaminów ósmoklasisty. A braki wiedzy licealiści będą nadrabiać na korepetycjach. Cóż z tego, że nie ma języków obcych, skoro znaczna część dzieci chodzi prywatnie do szkół językowych i jakoś ten końcowy egzamin zda. Cóż z tego, że w czerwcu decydujące znaczenie podczas końcowego wystawiania ocen wciąż w wielu szkołach ma średnia ważona. Co oznacza, że jeśli dziecko choruje, ma kłopoty w domu czy raz mu się noga powinie na sprawdzianie z dużą wagą, praktycznie traci szansę na dobrą ocenę roczną. Po co tym wszystkim się martwić, skoro za już za moment wakacje. Don’t worry. Minister o problemach pomyśli jutro.