Podjęta na ostatnią chwilę decyzja, by w Polsce graniczącej z atakowaną w dzień i w nocy z powietrza Ukrainą, w której syreny alarmowe są zapowiedzią nadchodzącej z powietrza śmierci, to przykład sytuacji, w której ktoś chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Do ilu spośród ponad 2 mln Ukraińców w Polsce, w tym setek tysięcy dzieci, nie uda się w ciągu doby dotrzeć z informacją, że syreny, które usłyszą w niedzielę rano, nie oznaczają, że wojna dopadła ich również w bezpiecznej, jak im się wydawało, Polsce? Mało tego - do ilu Polaków, od tygodni bombardowanych obrazami koszmaru walczącej Ukrainy, nie uda się dotrzeć z taką informacją? Czy naprawdę, w obecnej sytuacji, najlepszym sposobem uczczenia pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i innych ofiar katastrofy, jest ponure wycie syren, które wielu wprawi w konsternację, a wielu po prostu przerazi? Zwłaszcza, że rocznica raczej nie zaskoczyła nas wszystkich, niczym zima drogowców. By przewidzieć jej nadejście nie potrzeba było nadzwyczajnych zdolności. Wystarczył kalendarz.
Czytaj więcej
Szef MSWiA Mariusz Kamiński poinformował, że w związku z 12. rocznicą katastrofy smoleńskiej, w całej Polsce zawyją w niedzielę rano syreny alarmowe.
Mogę sobie wyobrazić, że dałoby się np. uczcić rocznicę katastrofy, która zabrała prezydenta tak dobrze rozumiejącego, jak ważne jest dla Polski prowadzenie mądrej polityki wschodniej, odegraniem hymnu Polski i Ukrainy na rynkach miast i miasteczek. Można byłoby z okazji tej rocznicy zorganizować polsko-ukraiński koncert, z którego dochody przekazane zostałyby na pomoc humanitarną dla walczącej z Rosją Ukrainy. Można byłoby zorganizować polsko-ukraińskie pikniki patriotyczne. Wojna wybuchła już ponad sześć tygodni temu. Naprawdę był czas, żeby o tym pomyśleć i to zorganizować.
Zamiast tego wyć będą syreny. Znów – nie trzeba było wielkiego politycznego geniusza, żeby przewidzieć, jaką reakcję taka decyzja wywoła u polityków opozycyjnych wobec władzy. W efekcie w przededniu rocznicy katastrofy smoleńskiej w najlepsze trwa kłótnia o to czy rząd jest nieczuły wobec naszych ukraińskich gości, czy może dla opozycji Ukraińcy są ważniejsi od Polaków, a pamięć o katastrofie smoleńskiej uwiera tych, którym z PiS jest nie po drodze. 12 lat po tym, gdy Tu-154 rozbił się pod Smoleńskiem, katastrofa nadal skutecznie pogłębia przepaść między dwoma zwaśnionymi plemionami.
A najgorsze, że dzieje się to w czasie, gdy nie potrzebujemy żadnych podziałów – a zwłaszcza tego. Rosja skutecznie rozgrywała katastrofę smoleńską chociażby przetrzymując bez żadnych racjonalnych powodów wrak Tu-154M. Rozgrywa ją zresztą nadal – bo czym innym był wpis Dmitrija Rogozina, szefa Roskosmosu, który niedawno „zapraszał” do Smoleńska Jarosława Kaczyńskiego. Ale to, że Rosja chce nas w ten sposób rozgrywać nie oznacza, że mamy grać w tę grę. Niestety, z uporem godnym lepszej sprawy, to robimy. A Rosja jest tym silniejsza, im my jesteśmy bardziej podzieleni. Naprawdę był już czas, aby to zrozumieć.