W artykule „Czas na deputinizację” („Rz” z 28 lutego) prof. Paweł Kowal i Karol Przywara proponują zasady deputinizacji po pokonaniu Rosji i jej kapitulacji. Po pierwsze, wydaje się to przedwczesne i przynależące do literatury fantastycznej. Po drugie, w kilku aspektach przedstawiane diagnozy i postulaty niestety sprzyjają konsolidacji rosyjskiej elity wokół Putina. Chodzi przede wszystkim o postulaty demilitaryzacji Rosji.
Czytaj więcej
Tak jak po II wojnie nastąpiła denazyfikacja Niemiec, tak dzisiaj musimy dokonać deputinizacji Ro...
Wszyscy wiemy, jak skończyła się demilitaryzacja Niemiec po I wojnie światowej. Dlatego nawet gdyby Zachód miał środki na wyegzekwowanie takiego planu, jakie byłyby tego skutki? Rosja nie leży na wyspach, jak Japonia, a jedynym gwarantem jej integralności terytorialnej po demilitaryzacji mogłyby być Chiny. Demilitaryzacja niosłaby też skutki społeczne. W zacofanych imperiach armia to nie tylko interesy przemysłu zbrojeniowego, ale także szansa awansu dla ludzi z najbiedniejszych regionów. Dalej: demilitaryzacja to także utrata pracy, statusu i dochodów milionów ludzi. I w Rosji skończyłoby się to tak samo jak w Republice Weimarskiej.
Ponadto wizja demilitaryzacji, nawet wyłącznie wyrażona w artykule, jest wodą na młyn propagandy Putina. Bo potwierdza chęć Zachodu do upokorzenia elit Rosji. Bo wojskowi i przemysł zbrojeniowy, oczko w głowie Putina, to niewątpliwie istotna część elity rosyjskiej. I oto teraz im się mówi ustami polskich publicystów: Putin albo deklasacja.
Wreszcie sama ta propozycja jest upokarzająca dla każdego kraju i jego patriotów. Gdy bronimy Ukrainy przed widmem bezbronności i demilitaryzacji, gdy nie zgadzamy się na postulaty Putina, by usunąć bazy NATO z Polski i innych krajów, to nie myślmy o tym samym wobec Rosji. Bo jeśli Rosja ma zostać skutecznie zdeputinizowana, to musi w tym procesie zostać wzmocniona, np. przez budowę nowoczesnej infrastruktury społecznej, a nie osłabiona i upokorzona.