Ja bohatersko poległem na TVN-owskich „Żywiołach Saszy". Kto nie widział, nie wie, czym jest gniot. Polecam ludziom z nieprzyjemnymi dolegliwościami, np. z bólem zęba. Po 15 minutach oglądania zapomną o bólu. Będą myśleli tylko o tym, żeby ktoś wyłączył telewizor. Nic się w tym serialu nie klei. Bohaterka snuje się jak potępiona ze zbolałą twarzą, a scenariusz chyba napisano atramentem sympatycznym, bo w ogóle go nie widać.
Przyznam się państwu do wstydliwej słabości. Seriale oglądam nałogowo od dobrych 15 lat, mniej więcej od czasu, kiedy pojawiła się u nas „Rodzina Soprano" i „Sześć stóp pod ziemią". Przez lata miałem jednak żelazną zasadę: nigdy nie oglądać produkcji polskich. Jakieś pięć lat temu zacząłem powoli mięknąć. Obejrzałem „Belfra", potem „Watahę", nie żeby w całości, ale bez bólu. Później, jak zakochany mąż, którego zdradza żona, zacząłem stosować pokrętne tłumaczenia. A to, że w „Ślepnąc od świateł" główny bohater co prawda jest tak drewniany, że powinien nazywać się Drewniak, ale za to fantastycznie grają Jan Frycz i Cezary Pazura. No i scenariusz Jakuba Żulczyka całkiem niezły. A to, że „Wataha" z kolei scenariusza nie ma, za to świetny jest duet Leszek Lichota – Magdalena Popławska i wspaniałe plenery. Itp., itd.
Jak to się dzieje, że u nas nawet seriale zachodnich gigantów w stylu Netfliksa, HBO czy Canal Plus są niedorobione? Jak to się dzieje, że z dobrych powieści autorów, których cenię, powstają kiepskie scenariusze? Polak nie potrafi? Znikło u nas dobre rzemiosło? Oczywiście jest to część prawdy, ale chodzi też chyba o coś, co nazwałbym TVN-izacją produkcji telewizyjnej. Niewiarygodny oglądalnościowy i PR-owy sukces stacji sprzed kilkunastu lat sprawił, że wszyscy chcieli robić programy i seriale jak stacja z Wiertniczej. Ale czasy się zmieniły i dziś TVN-owski sznyt już nikogo nie bierze. Jesteśmy bogatsi i mamy inne aspiracje. Tymczasem rynek serialowy został na poziomie „Magdy M.". Dlatego, gdybym musiał wybierać tylko między polskimi serialami, to wolę produkcje TVP. Np. „Osiecką" czy „Ludzi i bogów". Nie są idealne, mają swoje wady, ale przynajmniej niczego nie udają.
Autor jest publicystą, scenarzystą i satyrykiem