Kuźniar: Legenda Europy

Gdy pamięta się jeszcze nie tak dawną intensywność francusko-niemiecko-polskich kontaktów, trudno uwierzyć, że o Trójkącie Weimarskim mówimy już tylko w czasie przeszłym – pisze politolog.

Publikacja: 25.08.2021 18:30

Kuźniar: Legenda Europy

Foto: AFP

Przemawiając w Strasburgu na otwarcie konferencji w sprawie przyszłości Europy, prezydent Macron zacytował na zakończenie słowa francuskiego, żyjącego w XX w., katolickiego poety Patrice'a de La Tour du Pin: „Narody, które nie posiadają już swojej legendy, są skazane na śmierć z zimna". I dodał od siebie, że podobnie jest z Europą. Europa także musi mieć swoje legendy, bez których obumrze. Musimy je na nowo napisać.

Istotnie, dzisiejsza zjednoczona Europa jest rezultatem wielu wieków pracy różnych węzłów, splotów, relacji i procesów, także rywalizacji i krwawych wojen. Wiele z nich miało swoje legendy, wiele na nie zasługuje. Jednak Europa zdaje się odwracać od swojej historii i tradycji, o nich nie pamiętać, wręcz się ich wyrzekać. To jest przecież także przypadek Francji Macrona czy instytucji europejskich, które tworzą taką narrację, jak gdyby Europa zaczęła się wczoraj. Oczywiście, znamy przypadki czynienia złego użytku z historii i w Polsce wiemy o tym nadto dobrze. Legendy są jednak z reguły pozytywne, taka jest ich rola w pamięci narodów. Bez tych legend i wzajemnie na siebie oddziałujących tradycji nie byłoby przecież Europy. One wszystkie składają się na niezrównane bogactwo europejskiej kultury, z której czerpie muzyka i literatura, które kształtują Europejczyków, niezależnie z jakiego narodu, już od szkoły podstawowej. Nierzadko też inspirują do działań politycznych.

Tysiącletni Weimar

Taką dobrą legendę mógłby mieć dla siebie i dla Europy Trójkąt Weimarski, którego 30-lecie powstania mija w najbliższy weekend. A przy tym to całkiem stara legenda i w historii Europy niezwykle ważna. Otóż do spotkania ministrów spraw zagranicznych w Weimarze, 28–29 sierpnia 1991 r., doszło z tej samej w zasadzie inspiracji co do spotkania niemieckiego cesarza Ottona III z władcą ówczesnego państwa polskiego Bolesławem. Warto przypomnieć, że cesarz udał się do Gniezna mocno do tego zachęcony przez ówczesnego papieża Sylwestra II, pochodzącego z Burgundii, czyli z dzisiejszej Francji. Ideą, która przyświecała temu spotkaniu, było włączenie dobrze zapowiadającego się wtedy państwa polskiego, jako reprezentanta słowiańszczyzny, Sclavinii, w obręb szerszej Europy, o której w tamtym czasie marzyli cesarz i papież, a którą już tworzyły Galia, Italia i Germania. A przedmiotem rozmów Hansa-Dietricha Genschera (gospodarza i inicjatora spotkania), Rolanda Dumas i Krzysztofa Skubiszewskiego było jednoczenie Europy po zimnowojennym podziale oraz miejsce Polski w tym procesie i jego instytucjach.

Trzeba bardzo wyraźnie podkreślić, że nie byłoby tego spotkania, gdyby nie demonstrowane wtedy słowem i czynem pragnienie Polski „powrotu do Europy", to znaczy proeuropejska polityka zagraniczna oraz szybka budowa, z pomocą Rady Europy, demokratycznego państwa prawa. Wiarygodność polskich aspiracji i dokonań świetnie uosabiał profesor Krzysztof Skubiszewski. Bez niego do spotkania w Weimarze mogłoby nie dojść, ponieważ zaufanie i obliczalność są w dyplomacji wartością nie do przecenienia. Do tego dochodził jego format intelektualno-moralny. To również w tamtym czasie było niesłychanie ważne, bo na początku naszej drogi do instytucji europejskich tych atutów nie mieliśmy zbyt wiele, a wyjątkowa klasa polskiego ministra była w Europie zauważana i doceniana. Dobry przebieg tych rozmów sprawił, że ministrowie postanowili, iż od tej pory będą się spotykać regularnie.

Trudno uwierzyć, ile czasu musiało minąć, przez ile dramatów musieli przejść nie tylko Francuzi, Niemcy i Polacy, ale i cała Europa, aby wysocy przedstawiciele ich krajów ponownie doszli do wniosku, jak ważne jest ich bliskie współdziałanie dla jedności Starego Kontynentu. Pamiętajmy przy tym, że Polska w tym tysiącletnim okresie albo przestawała być liczącym się uczestnikiem życia międzynarodowego, wręcz znikała, albo główne osie polityki i procesy rozwoju pozostawiały nas nieco na boku, a my sami nie potrafiliśmy się do nich umiejętnie włączyć. Wspaniały rozwój Europy od późnego średniowiecza i przez kolejne stulecia odbywał się wzdłuż osi północ–południe, od Rzymu, dalej przez Alpy i wzdłuż Renu do jego ujścia w Niderlandach, po Anglię. Tam też lokował się polityczny punkt ciężkości Europy. Wojny napoleońskie i wcześniej pojawienie się Prus i Rosji utworzyły ważną geopolitycznie oś wschód–zachód, na której znalazła się Polska, wówczas w opłakanym stanie. Zimna wojna, jej koniec oraz perspektywa zjednoczenia kontynentu na fundamencie wspólnej cywilizacji ponownie podkreśliła znaczenie tej osi. Przy czym od początku było wiadomo, że jeśli fundament kulturowy, to Wspólnota Europejska rozszerzyć się może jedynie do wschodnich granic cywilizacji łacińskiego chrześcijaństwa, czyli tak, jak one się ustaliły mniej więcej tysiąc lat temu.

Waga osi Paryż–Berlin–Warszawa stała się dość oczywista w procesie nowego jednoczenia Europy. Trójkąt Weimarski nie był zatem przypadkowy, nasuwał się dość naturalnie, ale trzeba było jednak pewnej odwagi i wyobraźni, aby go zaproponować, bo przecież stawał się figurą dyplomatyczną mocno ekskluzywną, dla Polski z pewnością najbardziej ekskluzywną w całej jej ponadtysiącletniej historii. Minister Genscher powtarzał zarazem, że bez bliskiego współdziałania tych trzech narodów nie będzie zjednoczonej Europy. Chodziło przecież w tym i o to, aby wciągnąć do dzieła budowy szerszej Europy także Francję, która początkowo była nieufna wobec nie tylko zjednoczenia Niemiec, ale i perspektywy otwarcia się Wspólnoty na członkostwo krajów naszego regionu, w tym na Polskę.

Trójkąt w działaniu

Pomysł chwycił. Ministrowie spraw zagranicznych zaczęli się spotykać przynajmniej raz w roku, z reguły częściej, bo wymagała tego sytuacja, jak choćby wydarzenia na Ukrainie zimą 2014 roku, kiedy do Kijowa wybrała się cała trójka. Niezależnie dochodziło do spotkań na szczycie (prezydenci Francji i Polski oraz kanclerz Niemiec). Trójkąt Weimarski szybko stał się formułą obejmującą szefów innych resortów, w tym obrony (powstała nawet weimarska grupa bojowa UE), wyższych urzędników w rodzaju dyrektorów departamentów, samorządy (od nas – województwa), organizacje biznesu i pozarządowe, przedstawicieli uniwersytetów i środowisk twórczych. Powstawały też kluby weimarskie. Polski klub weimarski – w 2002 roku z inicjatywy Zdzisława Najdera, który był jego przewodniczącym (miałem przyjemność być wiceprzewodniczącym). A powstał z potrzeby chwili, to znaczy wtedy, gdy Polska szła na wojnę przeciwko Irakowi, której sprzeciwiali się nasi weimarscy partnerzy. Wtedy w Trójkącie zaiskrzyło, bo nawet ich nie uprzedziliśmy, kiedy niespodziewanie, wbrew stanowisku UE, poparliśmy Amerykanów prących do wojny. Drugim powodem powstania naszego klubu było napięcie i nastroje nieprzyjazne Unii na tle polskiego sprzeciwu wobec traktatu konstytucyjnego dla UE; słynne „Nicea albo śmierć" i weto w grudniu 2003 r.

Nie brakowało problemów, różnice interesów i stanowisk były niekiedy aż nadto widoczne, jak choćby przy okazji wspomnianej wyżej wojny przeciwko Irakowi. Początkowo dotyczyło to także sprawy tak dla nas podstawowej jak tempo rozszerzania UE na Europę Środkową czy dopuszczania Polski do różnych unijnych aktywności jeszcze przed naszym członkostwem. Polska z kolei była hamulcowym przy tworzeniu europejskiej polityki bezpieczeństwa i obrony. Upadek traktatu konstytucyjnego dla UE we francuskim referendum pokazywał natomiast, że Polska nie miała monopolu na wątpliwości co do tempa i form integracji europejskiej. Na tym jednak polegała wartość i uroda Weimaru, że partnerzy nie zawsze się zgadzali. Po to był, aby różnice sobie wyjaśniać, oczekiwania formułować i stanowiska zbliżać, pod jednym wszelako warunkiem: rozmawiamy i działamy w dobrej wierze.

Wartość Trójkąta polegała nie tylko na tym, że leżał na osi geopolitycznej Europy, ale i na tym, że na tę oś są nałożone trzy wielkie etnosy, które tworzą dzisiejszą zjednoczoną Europę: romański, germański i słowiański. A kraje, które tworzą go, reprezentują ponadto różne doświadczenia, aspiracje, lęki, poziomy rozwoju, tradycję otwartości na inne kierunki sąsiedztwa UE. Dlatego można było założyć, że jeśli w jakiejś sprawie będzie zgoda tej trójki, to można liczyć na porozumienie w szerszym unijnym gronie. Polska była w tamtym czasie niesłychanie inkluzywna, wrażliwa na interesy i pragnienia krajów regionu i w Trójkącie reprezentowała nie tylko siebie, ale także Europę Środkową.

O czym ta opowieść

Gdy pamięta się jeszcze nie tak dawną intensywność francusko-niemiecko-polskich kontaktów, trudno uwierzyć, że o Trójkącie Weimarskim mówimy już tylko w czasie przeszłym. Trudno uwierzyć, że to wszystko miało miejsce; zaginiona arka. No, ale legendy odnoszą się do przeszłości, więc ten warunek mamy niestety spełniony.

Jaka mogłaby zatem być weimarska legenda Europy, z tych legend, które miał na myśli prezydent Macron? Warto najpierw zauważyć, że miasto Weimar, sięgające swoją historią czasów karolińskich, miasto poezji i muzyki, ale także bardziej współczesnego Bauhausu, czyli stylowego i solidnego budowania, może być dobrym patronem dla takiej legendy. To musiałaby być legenda o najpierw trudnych dziejach Europy, dziejach wojen, zdrad, zaniechań, egoizmów, pozbawionych umiaru ambicji geopolitycznych. Polska miała w tym swój udział, zwłaszcza jeśli chodzi o niezdolność do reform ustrojowych i podążania za tendencjami rozwojowymi, które niosły narodom dobrobyt, wolność, bezpieczeństwo. Jak wiemy, skończyło się to upadkiem I Rzeczypospolitej. Ale jest to też legenda wspaniałego kulturowego rozwoju i jego dyfuzji po całej Europie, przezwyciężania różnic, marzeń o wiecznym pokoju w zjednoczonej Europie, mądrego wyciągania wniosków z lekcji historii, przełamywania podziałów i złych emocji oraz umiejętności porozumienia się.

Francusko-niemieckie porozumienie, które znalazło wyraz w traktacie elizejskim z 1963 roku, stało się fundamentem „małej Europy" i stworzyło jej francusko-niemiecki motor. A przecież oba narody pisały wcześniej o sobie jak o odwiecznych wrogach. Nic dziwnego, że minister Skubiszewski chciał podobnego traktatu pomiędzy Polską a Niemcami. I traktat z czerwca 1991 roku w znacznym stopniu jest oparty na elizejskim wzorcu. To byłaby zatem legenda o pojednaniu pomiędzy odwiecznymi wrogami, nawet jeśli w polsko-niemieckim przypadku idzie to trudniej, choć znacznie lepiej między ludźmi i społeczeństwami niż na poziomie politycznym. To mogłaby być także legenda o pierwiastkach wnoszonych przez każdą z weimarskich stron do wspólnego budowania zjednoczonej Europy: Francja – wielkie ambicje dla Europy i jej roli w świecie, Niemcy – gospodarczy silnik i polityczną stabilność, a Polska – przywiązanie do tradycji i tożsamości, o znaczeniu których zapominają nierzadko nasi weimarscy partnerzy. Dotyczy to także chrześcijańskich korzeni Europy, ich pozytywnego znaczenia we współczesnym życiu naszej cywilizacji, choćby w takim sensie jak pisali o tym Kołakowski i Geremek. Dzieje weimarskich narodów pokazują, jak twórcze było wzajemne przenikanie ich kultur, o czym mądrze pisali polscy biskupi w swoim głośnym orędziu w 1965 roku.

A może świadomość zarówno pozytywnego doświadczenia, jak i bolesnych lekcji wspólnych dziejów, tego wszystkiego, co trzy narody mogą wspólnie jeszcze wnosić do jednoczenia Europy, sprawi, że Trójkąt Weimarski wcześniej dostanie swoją następną szansę niż... za kolejnych kilkaset lat? Jeśli miałoby się to zdarzyć, to wymagałoby, jak w niedawnej przeszłości, spełnienia trzech warunków przez wszystkie kraje Trójkąta, także Polskę. Po pierwsze, dbałość o solidność i przyszłość unijnego projektu jedności Europy. Po drugie, przestrzeganie ustrojowych zasad UE, w tym zasad demokratycznego państwa prawa. Po trzecie, przyjazne, oparte na zasadzie dobrej wiary podejście do stosunków dwustronnych z pozostałymi krajami Trójkąta. Dziś Polska nie tylko nie spełnia żadnego z nich. Temu rządowi nikt by Trójkąta Weimarskiego nie proponował. Bo też i z dzisiejszą Polską nikt by nie rozmawiał o przyjęciu do UE, choć – jak wiemy – ten rząd i prezydent wcale by się o to nie ubiegali.

Porzucenie przez Polskę tej ekskluzywnej dźwigni wpływu na dwa kluczowe państwa UE byłoby normalnie co najmniej niezrozumiałe. Niestety, wiemy, dlaczego tak się stało. Chodzi o nadrzędność interesów władzy nad interesami Polski w Europie, nawet nad interesami bezpieczeństwa kraju (co widać teraz po kryzysie w stosunkach z USA). Dlatego zamiast Trójkąta Weimarskiego sporadycznie zdarzyć się może trójstronny dyplomatyczny dialog głuchych. Inni będą pisać legendy o Europie, a nam po Weimarze pozostanie znana już z naszej historii kolejna wersja legendy pod tytułem „miałeś chamie złoty róg".

Autor jest politologiem, profesorem nauk humanistycznych, w latach 2010–2015 był doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

Przemawiając w Strasburgu na otwarcie konferencji w sprawie przyszłości Europy, prezydent Macron zacytował na zakończenie słowa francuskiego, żyjącego w XX w., katolickiego poety Patrice'a de La Tour du Pin: „Narody, które nie posiadają już swojej legendy, są skazane na śmierć z zimna". I dodał od siebie, że podobnie jest z Europą. Europa także musi mieć swoje legendy, bez których obumrze. Musimy je na nowo napisać.

Istotnie, dzisiejsza zjednoczona Europa jest rezultatem wielu wieków pracy różnych węzłów, splotów, relacji i procesów, także rywalizacji i krwawych wojen. Wiele z nich miało swoje legendy, wiele na nie zasługuje. Jednak Europa zdaje się odwracać od swojej historii i tradycji, o nich nie pamiętać, wręcz się ich wyrzekać. To jest przecież także przypadek Francji Macrona czy instytucji europejskich, które tworzą taką narrację, jak gdyby Europa zaczęła się wczoraj. Oczywiście, znamy przypadki czynienia złego użytku z historii i w Polsce wiemy o tym nadto dobrze. Legendy są jednak z reguły pozytywne, taka jest ich rola w pamięci narodów. Bez tych legend i wzajemnie na siebie oddziałujących tradycji nie byłoby przecież Europy. One wszystkie składają się na niezrównane bogactwo europejskiej kultury, z której czerpie muzyka i literatura, które kształtują Europejczyków, niezależnie z jakiego narodu, już od szkoły podstawowej. Nierzadko też inspirują do działań politycznych.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Czy tragiczna historia znów może się powtórzyć?
Opinie polityczno - społeczne
Bartosz Marczuk: Warto umierać za 500+
Opinie polityczno - społeczne
Czas decyzji w partii Razem. Wybór nowych władz i wskazanie kandydata na prezydenta
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Kandydatem PiS w wyborach prezydenckich będzie Karol Nawrocki. Chyba, że jednak nie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji