Nietrudno się domyślić, że jest on skrajnie krytyczny wobec PiS, Viktora Orbána oraz prezydenta Trumpa. Większa część argumentacji ma przy tym charakter emocjonalnej filipiki, z którą trudno racjonalnie polemizować.
Wywód ma wszak pewien punkt ciężkości. Stanowi go przeciwstawienie zasady merytokracji (która królowała w „raju utraconym”, jakim był dla Applebaum świat przed Trumpem i Kaczyńskim) zasadzie lojalności, którą rządzi się ponoć nowa populistyczna polityka.
Gnębi mnie tylko pytanie, czy przypadkiem merytokraci nie zostali z raju wygnani na własne życzenie? Czy nie zapomnieli, że czasami trzeba jednak wobec czegoś być lojalnym? Taka właśnie refleksja nasuwa się również po lekturze najnowszej książki autora związanego z „Kulturą Liberalną”, Tomasza Sawczuka pt. „Nowy liberalizm”. Sawczuk dochodzi do wniosku, że liberalna polityka święciła największe sukcesy w Polsce dzięki autorskim pomysłom Donalda Tuska i obecna opozycja powinna do pewnych elementów „tuskizmu” wrócić.
Przeszkodą jest tylko fakt, że Tusk swoją partię porzucił, a jego następcy – mówiąc oględnie – politycznym talentem nie grzeszą. Co ciekawe, w przypadku młodszych działaczy brak charyzmy jest szczególnie dojmujący. Owszem, mówią po angielsku o niebo lepiej niż szef Rady Europejskiej oraz Grzegorz Schetyna, ale przeciętnemu wyborcy mają zaskakująco mało do powiedzenia. Być może w ich pokoleniu ci naprawdę zdolni po prostu w ogóle nie wchodzili do krajowej polityki. Woleli korporacje, finanse, ewentualnie pracę przy jakiejś międzynarodowej instytucji.
Tymczasem polityka oraz do pewnego stopnia administracja wymagają etosu, a więc lojalności wobec jakiejś zbiorowości, o której istnieniu czysta merytokracja milczy jak grób. I próżno tu szukać winnych. Bo przecież PiS nie zmuszał Tuska, by wyjechał do Brukseli i zajął stanowisko, które z powodzeniem mógłby pełnić ktoś inny. Nikt też przy Nowogrodzkiej nie zadekretował, że młodzi politycy PO mają być oderwanymi od elektoratu automatami.