Czy jest ważne to, ile ludzi pójdzie na wybory? Jest. Nawet bardzo. Wysoka frekwencja wyborcza oznacza większą legitymizację władzy. Zakładamy, że rząd będzie większościowy, bo tylko taki ma sens. Niezależnie do tego, jaka koalicja go stworzy, będzie popierała go znaczna część obywateli. Jeśli oczekujemy od rządu trudnych reform i realizowania odważnych celów, to musi mieć on poparcie polityczne i społeczne.
Czyli musi mieć i solidną większość parlamentarną, i duża liczbę głosów uzyskanych w wyborach. Ważne jest, by rządzący czuli się odpowiedzialni wobec jak największej grupy obywateli. Rząd wybrany przez niewielu ludzi łatwo może się alienować, nie czując za sobą oddechu milionów ludzi, którzy oddali na niego swój głos.
Frekwencja jest ważna też z innych powodów. To jeden ze wskaźników tego, jak ludzie czują się w swoim państwie. Czy czują, że to jest ich państwo. Odsuwanie się od państwa jest groźne. Jeśli ludzie nie ufają swojemu otoczeniu, stają się mniej aktywni. Nie wierzą, że warto tu zakładać rodzinę, tu się zakorzeniać, nie wierzą, że ich dzieci mogą tu sobie dać radę.
Jeśli nie idą na wybory, to dają jasny sygnał – mnie to państwo nie interesuje. Chcę żyć poza tą wspólnotą. A potem patrzą na działania rządzących jak na działania wrogów, tych, którzy utrudniają im życie. Rośnie frustracja i agresja, poczucie wykluczenia, nawet jeśli jest to wykluczenie dobrowolne.
Ci ludzie zapewne nie zaangażują się w żadną działalność społeczną, zapewne nie pójdą ani na wybory lokalne, ani nawet na zebranie samorządu osiedlowego. A bez zaangażowania obywateli przejawiającego się w bardzo różny sposób żadna organizacja, żadna wspólnota, żadne państwo nie może się dynamicznie rozwijać.