PiS nie ceni własnego zaplecza

Jeśli powstanie kiedyś nowy rząd Kaczyńskiego, będzie gorszy niż jego niedawny gabinet. Tak samo jak rząd premiera z Gdańska jest słabszy niż ten, który mógłby stworzyć „premier z Krakowa” – pisze publicysta

Publikacja: 21.12.2007 04:52

PiS nie ceni własnego zaplecza

Foto: Rzeczpospolita

Red

Zamieszanie w PiS wydaje się zmierzać ku końcowi: nieliczni niezadowoleni opuścili partię, Jarosław Kaczyński umocnił na kongresie swe przywództwo. Co więcej, losy tych, którzy odeszli wcześniej, zdają się potwierdzać słuszność nieufności prezesa. Mimo to sądzę, że odejście wyrazistych postaci z PiS w dłuższej perspektywie osłabi partię i jej jakość oraz zdolność do rządzenia. Do argumentów na rzecz tej tezy, które w ostatnim czasie padły na tych łamach, dodam dwa: dotyczący jakości rządzenia oraz zaplecza intelektualnego.

Truizmem jest stwierdzenie, że w polityce chodzi o to, by po pierwsze – uzyskać władzę, po drugie – wiedzieć, po co się ją sprawuje. Można tu się odwołać do przykładu PO – partii, która triumfalnie doszła do władzy i w związku z tym budzi fascynację u przegranego rywala. Symbolem kogoś, kto umie do władzy dochodzić, jest Donald Tusk. Symbolem tego, kto wie, po co miałby ją sprawować, jest Jan Rokita. Obecny premier i jego rząd nie sprawiają wrażenia, by ich ambicje sięgały poza sprawne administrowanie. Niedoszły „premier z Krakowa” wiedziałby, do czego miałby użyć swej władzy – tyle że nie jest w stanie jej osiągnąć.

Jarosław Kaczyński świetnie wie, do czego ma mu posłużyć władza. Udało mu się ją też dwa lata temu zdobyć. Jednak PiS zdołało dojść do władzy nie tylko dlatego, że miało dobrego przywódcę, ale także dlatego, że było partią wielonurtową, umiejącą dzięki temu przyciągnąć duży i zróżnicowany elektorat. Tym m.in. różniło się od Porozumienia Centrum, które przecież głosiło wiele lat temu podobne hasła. Oprócz upływu czasu i rzeczywistości, która przyznała rację wielu diagnozom PC, to właśnie poszerzenie spektrum sprawiło, że nowa partia Jarosława Kaczyńskiego nie podzieliła smutnego losu swej poprzedniczki.

Wielonurtowość PiS wpłynęła także korzystnie na jakość sprawowania władzy. PiS, które wygrało wybory w 2005 roku, nie było „partią jednej sprawy”. Przykładem może być choćby działanie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ta dziedzina nie jest z pewnością zasadniczym polem zainteresowania Jarosława Kaczyńskiego – miał jednak komu ją przekazać. Ekipa Kazimierza Ujazdowskiego była jedną z nielicznych – może jedyną po 1989 roku – przychodzącą do tego resortu z jasno sprecyzowanym planem działania.

PiS nie zabiega o elity. Choć za sukcesem tej partii stoi także poparcie sporej części elit

Można oczywiście powiedzieć: jakie znaczenie w polityce rządu – każdego rządu – ma akurat kultura? W perspektywie krótkoterminowej rzeczywiście nie w MKiDN spoczywa klucz do władzy nad Polską. Jednak w perspektywie wieloletniej to właśnie w dziedzinie kultury rozstrzygają się losy krajów, państw i narodów. Jeśli dziś Polska jest takim dziwnym krajem, w którym dwie najsilniejsze partie reprezentują prawicę – decyduje o tym także wytrwała praca prawicowych elit, praktycznie od początku wolnej Polski. Wysiłek państwa nie jest tu decydujący, ma jednak niewątpliwie duże znaczenie.

Czy za kilka lat po wygranych wyborach prezes zwycięskiego PiS Jarosław Kaczyński będzie miał komu przekazać rządzenie nie tylko w dziedzinie kultury, ale w ogóle wszelkich tych, którymi nie będzie zarządzał osobiście? Tego nie zrobią bezbarwni partyjni funkcjonariusze – owszem, niezbędni w każdej partii, jednak organicznie niezdolni do kreowania wizji Polski w żadnej dziedzinie. Jeśli powstanie kiedykolwiek nowy rząd premiera Kaczyńskiego, będzie on, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, gorszy niż tworzona przez PiS część niedawnego gabinetu. Tak samo jak rząd premiera z Gdańska jest słabszy niż ten, który mógłby stworzyć niedoszły premier z Krakowa.

Jeśli PiS wygra wybory... Do tego także jest potrzebne zaplecze intelektualne. Za sukcesem PiS stoi również działalność sporej części elit – tej, która nie mieści się w liberalno-postkomunistycznym salonie. To także dzięki pracy tych ludzi powstał w Polsce klimat, w którym stało się coś, co wydawało się niemożliwe: stworzenie realnej alternatywy dla dominującego dyskursu liberalnego oraz zepchnięcie spadkobierców PZPR do politycznej drugiej ligi. Oczywiście odegrały tu rolę rozmaite czynniki – z szokiem wywołanym tzw. aferą Rywina na czele. Jednak to dzięki tej części elit istniał język, w którym można było to doświadczenie opisać oraz sformułować wyraźną alternatywę – taką, która w dominującym języku salonu w ogóle nie istniała.

Ta część elit stworzyła zaplecze obu partii, które dziś dominują. W dzisiejszej PO i jej okolicach trudno jednak dostrzec ślady dawnych błyskotliwych diagnoz. Jednak i w PiS AD 2007 dla tych ludzi i ich wysiłku nie ma wiele miejsca. Odejście osób domagających się dyskusji i mających w niej sporo do powiedzenia jest faktem symbolicznym. To nie jest tylko odejście kilku mniej czy bardziej znanych postaci. To znaczący sygnał dla około-PiS-owej inteligencji: państwu już dziękujemy. Wasze inteligenckie deliberacje nie są na obecnym etapie do niczego potrzebne.Tymczasem intelektualne zaplecze – na wielu poziomach, od wybitnych intelektualistów po „zwykłych” inteligentów – jest niezbędne każdej partii do trwałego osadzenia na scenie politycznej. To intelektualiści tworzą język, idee, symbole, z których polityczne hasła się wywodzą i dzięki którym mogą dotrzeć do ludzi. To szeroko rozumiana inteligencja te hasła upowszechnia. Bez nich nie obejdzie się żaden poważny ruch polityczny.

PiS takich ludzi ma i można odnieść wrażenie, że ich zupełnie nie ceni. Partyjni przywódcy – z prezesem (inteligentem...) na czele – zachowują się tak, jakby poparcie części elit było dane raz na zawsze, a poza tym niewiele warte. A tymczasem stanowi ono istotny czynnik decydujący o sile obozu politycznego. Poza tym nawet ci, którzy nie wyobrażają sobie głosowania na inną partię, mogą po prostu zostać w domu: dosłownie, podczas wyborów, oraz metaforycznie, uznając, że spór o Polskę, przynajmniej w obecnej obsadzie, to już nie jest ich sprawa...

PiS stanęło wobec realnego zagrożenia, które nazwałbym wtórną pecetyzacją: powrotu do roli partii, której być może historia przyzna kiedyś rację, ale która nie jest zdolna do uzyskania władzy. Sprawa nie jest oczywiście przesądzona, jednak ostatnie odejścia są ważnym faktem symbolicznym. Jeśli Jarosław Kaczyński odzyska kiedyś władzę, będzie mógł z wyższością spojrzeć na dzisiejszych krytyków. Jeżeli PiS zejdzie na margines – przegra nie tylko jego prezes. Przegrają wszyscy, dla których będące dziś przedmiotem szyderstw hasło IV RP stało się ważnym punktem odniesienia.

Autor jest publicystą i redaktorem miesięcznika „Więź”.

Zamieszanie w PiS wydaje się zmierzać ku końcowi: nieliczni niezadowoleni opuścili partię, Jarosław Kaczyński umocnił na kongresie swe przywództwo. Co więcej, losy tych, którzy odeszli wcześniej, zdają się potwierdzać słuszność nieufności prezesa. Mimo to sądzę, że odejście wyrazistych postaci z PiS w dłuższej perspektywie osłabi partię i jej jakość oraz zdolność do rządzenia. Do argumentów na rzecz tej tezy, które w ostatnim czasie padły na tych łamach, dodam dwa: dotyczący jakości rządzenia oraz zaplecza intelektualnego.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: 15 lat po Smoleńsku PiS oddala się od dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Po szczycie UE ws. Ukrainy jesteśmy na prostej drodze do katastrofy
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Rosjanom potrzebna jest upokarzająca klęska