Wspólnotowość” i „solidarność” traktowane są w III RP tak, jakby wymyślono je, czy nawet powołano do życia, w czasach PRL. Oczywiście w naukach społecznych dostrzegamy nadal wartość wspólnot w kształtowaniu tożsamości i podmiotowości jednostek, jednak towarzyszy temu ton lekkiej podejrzliwości. Wspólnoty muszą nieco wstydliwie usprawiedliwiać swoją wiarygodność, udowadniając, że nie zagrażają indywidualizmowi jednostek. Wspólnota religijna – Kościół katolicki – tłumaczyć musi, że nie prowadzi do „fundamentalizmu”, wspólnota narodowa – że nie namawia do ksenofobii, a rodzina – że obok przemocy i zagrożenia toksycznymi rodzicami dzieją się w niej także inne, ważne, a nawet dobre rzeczy.
Większość Polaków chce reformy systemu podatkowego tak, by biedniejsi płacili mniejsze, a bogatsi większe podatki
To skutek obecności w życiu społecznym, debacie publicznej i polityce państwa wielu liberalnych sloganów i stereotypów. O wartościach, które przegrywają z owymi stereotypami, o „wspólnotowości” i solidarności jako „drodze rozwoju Polski” ostatnio we Wrocławiu w ramach Chrześcijańskiego Tygodnia Społecznego (11 – 13 kwietnia) rozmawiało grono wspaniałych ludzi, którzy swoje życie związali z niesieniem wsparcia i pomocy innym.
W debacie publicznej o owych wartościach tylko jedna wspólnota ma się znakomicie – lokalna, bo przecież światowej sławy socjologowie (Francis Fukuyama, Robert Putnam) uznali kapitał społeczny (i społeczne zaufanie) za kluczowy czynnik rozwoju społeczno-gospodarczego. Tym samym społeczności lokalne nie są w debacie publicznej tak kontrowersyjne jak naród czy rodzina.
Dzięki integracji z Unią Europejską wyznawcy banałów i stereotypów z liberalnej półki pogodzili się w końcu z (a może tylko udają) „wspieraniem rozwoju obszarów wiejskich”, z funduszami strukturalnymi – społecznym, rozwoju regionalnego czy spójności, chociaż to przecież także nasze podatki składają się na budżet unijny i krajowy z którego wspierane są liczne grupy i środowiska unijnych beneficjentów. Nawet tak sprzeczny z dogmatyczną wizją wolnego rynku termin jak „ekonomia społeczna” dzięki licznym projektom (z funduszu społecznego EFS) wszedł do publicznego obiegu i nie wzbudza otwartej wrogości.