Nie tylko o podatkach

Podatek progresywny cieszy się niezmiennym poparciem od lat. Obecnie popiera go 78 proc. Polaków. Podatku liniowego chciałoby tylko 16 proc. – pisze socjolog

Publikacja: 16.04.2008 01:44

Nie tylko o podatkach

Foto: Rzeczpospolita

Red

Wspólnotowość” i „solidarność” traktowane są w III RP tak, jakby wymyślono je, czy nawet powołano do życia, w czasach PRL. Oczywiście w naukach społecznych dostrzegamy nadal wartość wspólnot w kształtowaniu tożsamości i podmiotowości jednostek, jednak towarzyszy temu ton lekkiej podejrzliwości. Wspólnoty muszą nieco wstydliwie usprawiedliwiać swoją wiarygodność, udowadniając, że nie zagrażają indywidualizmowi jednostek. Wspólnota religijna – Kościół katolicki – tłumaczyć musi, że nie prowadzi do „fundamentalizmu”, wspólnota narodowa – że nie namawia do ksenofobii, a rodzina – że obok przemocy i zagrożenia toksycznymi rodzicami dzieją się w niej także inne, ważne, a nawet dobre rzeczy.

Większość Polaków chce reformy systemu podatkowego tak, by biedniejsi płacili mniejsze, a bogatsi większe podatki

To skutek obecności w życiu społecznym, debacie publicznej i polityce państwa wielu liberalnych sloganów i stereotypów. O wartościach, które przegrywają z owymi stereotypami, o „wspólnotowości” i solidarności jako „drodze rozwoju Polski” ostatnio we Wrocławiu w ramach Chrześcijańskiego Tygodnia Społecznego (11 – 13 kwietnia) rozmawiało grono wspaniałych ludzi, którzy swoje życie związali z niesieniem wsparcia i pomocy innym.

W debacie publicznej o owych wartościach tylko jedna wspólnota ma się znakomicie – lokalna, bo przecież światowej sławy socjologowie (Francis Fukuyama, Robert Putnam) uznali kapitał społeczny (i społeczne zaufanie) za kluczowy czynnik rozwoju społeczno-gospodarczego. Tym samym społeczności lokalne nie są w debacie publicznej tak kontrowersyjne jak naród czy rodzina.

Dzięki integracji z Unią Europejską wyznawcy banałów i stereotypów z liberalnej półki pogodzili się w końcu z (a może tylko udają) „wspieraniem rozwoju obszarów wiejskich”, z funduszami strukturalnymi – społecznym, rozwoju regionalnego czy spójności, chociaż to przecież także nasze podatki składają się na budżet unijny i krajowy z którego wspierane są liczne grupy i środowiska unijnych beneficjentów. Nawet tak sprzeczny z dogmatyczną wizją wolnego rynku termin jak „ekonomia społeczna” dzięki licznym projektom (z funduszu społecznego EFS) wszedł do publicznego obiegu i nie wzbudza otwartej wrogości.

I tak „wspólnotowość” i solidarność wchodzą do Polski unijnymi drzwiami, ale są, moim zdaniem, bezradne i przegrane w starciu z obiegowym myśleniem o rzeczywistości. Dlaczego?

Bowiem liberalne slogany i banały wdrukowały w społeczną świadomość przekonanie, że wspólnotowość prowadzi w prostej linii do komunizmu (czy socjalizmu lub lewicy, co w Polsce jest praktycznie dokładnie tym samym), a więc do odebrania jednostce jej indywidualizmu i osobistej wolności. Nic dziwnego, że ten sam sposób myślenia zniszczył w społecznej świadomości „Solidarność”, sprowadzając ją do kilku pomników i rocznic obchodzonych z roku na rok coraz bardziej wstydliwie.

Co prawda NSZZ „Solidarność” okazał się skutecznym instrumentem obalenia komunistycznego systemu, ale szybko uznano go za „sprzęt jednorazowego użytku” i kilka lat po zwycięstwie ogłoszono zagrożeniem dla wolnego rynku, modernizacji kraju, transformacji systemu i wszystkich niezbędnych reform. Za „Solidarność” przepraszała legenda warszawskiego podziemia Zbigniew Bujak, a do schowania jej sztandarów gorąco namawiał symbol polskiego zwycięstwa nad komunizmem Lech Wałęsa.

Jak wiele straciliśmy, pozwalając dogmatycznym „liberałom” skompromitować solidarnościowe korzenie wolnej Polski, pokazuje proste porównanie: dzisiaj do związków zawodowych należy 80 procent obecnych na rynku pracy Finów, 87 proc. Szwedów, ok. 30 proc. Brytyjczyków, 23 proc. Czechów i tylko 11 proc. Polaków. Przypomnijmy, że kraje skandynawskie są symbolem społeczeństw o wysokim poziomie zaufania, a więc i kapitału społecznego, oraz najniższym w Europie wskaźniku korupcji.

W 1987 roku, 12 czerwca, na gdańskiej Zaspie Jan Paweł II wygłosił do ludzi pracy pamiętne słowa o solidarności: „Jeden drugiego brzemiona noście – to zwięzłe zdanie apostoła jest inspiracją do międzyludzkiej i społecznej solidarności. Solidarność to znaczy jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie.

Liberalne slogany i banały wdrukowały w społeczną świadomość przekonanie, że wspólnotowość prowadzi w prostej linii do komunizmu

A więc nigdy jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. I nigdy brzemię dźwigane przez człowieka samotnie”.

Moim zdaniem te słowa, chociaż wciąż żywe w naszej pamięci, zostały w praktyce społecznej III RP odrzucone. Wyniki badań zespołu socjologów Centrum Myśli JPII/OBOP z jesieni 2007 roku pokazują, że Polacy są społeczeństwem ceniącym wartości wspólnotowe: rodzinę, dzieci, znajomych, przyjaciół i służenie innym. Jednak pytani o to, czy realizujemy wskazania Jana Pawła II, odpowiadają: pielęgnujemy wartości rodzinne (66 proc.), troszczymy się o religijne wychowanie dzieci (65 proc.), pomagamy ubogim, cierpiącym i potrzebującym wsparcia (51 proc.), ale nie pielęgnujemy dziedzictwa „Solidarności”. Tylko 31 proc. uważa, że nadal jesteśmy mu wierni, 40 proc. sądzi, że je zaniedbujemy, a 29 proc. wybiera odpowiedź „trudno powiedzieć”.

Można odnieść wrażenie, że wspólnotowość i solidarność zostały przez elity III RP przekazane do zagospodarowania społeczeństwu – pomagajcie sobie nawzajem, twórzcie organizacje pomocowe, wspierajcie się w trudnym losie, a wszystko to realizujcie sami, bez pomocy państwa i poza sferą pracy zawodowej.

Bowiem państwo i zakład pracy to struktury wspierające indywidualizm, ludzi sukcesu, zamożnych i najbardziej przedsiębiorczych. Państwo stawia na wygranych. Przegrani niechaj liczą na siebie i sobie podobnych. Biedą niech zajmuje się społeczeństwo obywatelskie i trzeci sektor.

Mam wrażenie, że polskie społeczeństwo straciło zdolność rozumienia państwa jako struktury organizującej władzę w naszej własnej wspólnocie nie dla radości i korzyści „kadry kierowniczej i specjalistów”, lecz dla rozwoju i zamożności możliwie wszystkich. Co najdziwniejsze, w III RP najbardziej powszechny zdaje się pogląd, iż podatki to opresywny haracz, a nie racjonalny instrument pozwalający wspólnie – solidarnie – rozwiązywać nasze własne problemy. Najzabawniejsze, gdy pozytywnie o korzyściach z integracji z UE mówią ci sami, którzy o podatkach wypowiadają się wyłącznie źle, tak jakby między „korzyściami” z integracji a systemem podatkowym (z którego składa się unijny budżet) nie było żadnego związku.

Powodem, dla którego pozwalam sobie pisać tak oczywiste rzeczy, jest niebywałe wydarzenie – 7 kwietnia CBOS opublikował kolejny komunikat pt. „Jakie podatki chcieliby płacić Polacy” i… żadna gazeta tego nie zauważyła!!! Dlaczego? Wystarczy przytoczyć wyniki sondażu (komunikat nr 57/2008 z 7 – 10 marca, próba losowa 1295 osób), by zrozumieć, dlaczego komunikat omawiający poglądy Polaków na system podatkowy przemilczano.

Okazało się, że co prawda większość Polaków chce reformy systemu podatkowego, ale w kierunku większego zróżnicowania, by biedniejsi płacili mniejsze, a bogatsi większe podatki. Za taką zmianą opowiada się 65 proc. badanych, za zmniejszeniem obciążeń dla wszystkich – 33 proc. Wśród optujących za zmniejszeniem obciążeń podatkowych dla wszystkich są przede wszystkim ludzie z wyższym wykształceniem (56 proc.), kadra kierownicza i inteligencja (56 proc.) oraz osoby pracujące na własny rachunek (62 proc.).

W tej grupie bardziej liczne są także osoby najzamożniejsze i nieuczestniczące w praktykach religijnych. Na poglądy w tej kwestii nie ma większego wpływu identyfikacja polityczna badanych: prawica, lewica czy centrum. To po prostu elity chcą płacić mniej i bynajmniej tego nie ukrywają, chociaż, jak widać, nie chcą się podzielić z rodakami wynikami sondażu.

Okazuje się, że podatek progresywny cieszy się niezmiennym poparciem Polaków od lat: w 1998 roku popierało go 77 proc., a w 2008 r. – 78 proc. Polaków. Za podatkiem liniowym było w 1998 roku 17 proc., a w 2008 r. – 16 proc. badanych. Oczywiście liniowy podatek częściej popierają ludzie z wyższym wykształceniem (36 proc.), kadra kierownicza i inteligencja (41 proc.), ale, jak widać, także w tych grupach podatek ten nie cieszy się poparciem zdecydowanej większości.

Jesteśmy najwyraźniej społeczeństwem wspólnotowym i solidarnym ze słabszymi, jakkolwiek ta cecha zdaje się nie obejmować w równym stopniu naszych elit. Domagamy się bowiem (72 proc. wszystkich badanych), by osoby zarabiające na podobnym poziomie płaciły różne podatki w zależności od liczby dzieci i innych utrzymywanych członków rodziny. Przeciwnikami różnicowania wysokości podatków od liczby posiadanych dzieci jest 19 proc. Polaków, ale 30 proc. osób z wyższym wykształceniem, 25 proc. najlepiej zarabiających, 26 proc. nieuczestniczących w praktykach religijnych, 33 proc. pracowników umysłowych niższego szczebla oraz 26 proc. kadry kierowniczej i inteligencji.

Na konkretne pytanie o poparcie dla najnowszego projektu rządu Donalda Tuska (podatek liniowy przy podwyższeniu kwoty wolnej od podatku i zachowaniu ulgi podatkowej na dzieci) – „popieram ten projekt” odpowiedziało 38 proc. badanych, „jestem przeciw temu projektowi” – 40 proc., a 23 proc. respondentów wybrało odpowiedź „trudno powiedzieć”. Oczywiście projekt rządu Tuska popiera 56 proc. osób z wyższym wykształceniem, 58 proc. kadry kierowniczej i inteligencji, 68 proc. pracujących na własny rachunek i 52 proc. nieuczestniczących w praktykach religijnych.

Można oczywiście przyjąć interpretację „merytoryczną” – ludzie lepiej wykształceni i pełniący wysokie funkcje (elita kraju) lepiej niż inni rozumieją korzyści z podatku liniowego. Tyle że badacz nie może ignorować faktu, że taki podatek leży w interesie tej właśnie grupy. Co więcej, z sondażu CBOS wynika, że przedstawiciele tej grupy są tego świadomi.

Na pytanie: czy podatek liniowy byłby dla pana(i) korzystny, TAK – odpowiada 31 proc. Polaków, ale 54 proc. badanych z wyższym wykształceniem, 65 proc. kadry kierowniczej i inteligencji, 62 proc. pracujących na własny rachunek, 46 proc. nieuczestniczących w praktykach religijnych. Najlepiej wykształcone elity naturalnie wiedzą, jaki system podatkowy jest dla nich najbardziej korzystny. Zadano także pytanie: czy taki (liniowy) system będzie korzystny dla polskiej gospodarki? TAK odpowiedziało 39 proc., NIE – 20 proc., nie wiem 40 proc. badanych.

Sondaż CBOS sprawdził także opinie Polaków o systemie podatkowym dla rolników. Okazało się, że w tej kwestii jesteśmy podzieleni: 44 proc. badanych uważa, że rolnicy powinni płacić podatek gruntowy, 43 proc. – podatek od dochodów osobistych. Elity są w swoich opiniach konsekwentne: o podatku od dochodów osobistych dla rolników marzy 61 proc. osób z wyższym wykształceniem, 62 proc. kadry kierowniczej i inteligencji oraz 58 proc. pracujących na własny rachunek. Także większość (60 proc.) nieuczestniczących w praktykach religijnych.

Dlaczego najbardziej kompetentne elity naszego społeczeństwa nie wiedzą, że dochody zdecydowanej większości rolników prowadzących gospodarstwa rolne będą zbyt niskie, by płacili podatek dochodowy – nie wiem. Może taka wiedza wymaga innej postawy, przykładowo: wolnej od agrofobii, ale faktem jest, że efekt końcowy ewentualnej reformy przeprowadzonej dzisiaj (!) będzie taki, że większość płacących obecnie podatek gruntowy przestanie płacić cokolwiek, bo okaże się zbyt biedna.

To takie nasze szczególne myślenie – związki zawodowe reprezentujące interesy zwykłych pracowników to organizacje „roszczeniowe”. Korporacje prawnicze, lekarskie, naukowe – dbają przede wszystkim o jakość świadczonych usług, a rozwiązania, które sprzyjają wysokiemu poziomowi ich dochodów, nie są w najmniejszym stopniu przejawem „roszczeń”.

Przyznam, że nie podjęłabym ryzyka napisania tych kilku gorzkich słów, które sprawią, że wysoko awansuję na liście „największych populistów i ekonomicznych dyletantów”, gdyby nie zmowa milczenia wokół sondażu CBOS 57/2008 zrealizowanego w pierwszej połowie marca. W końcu dziennikarze, od których zależała decyzja publikacji jego wyników, to także „inteligencja, specjaliści i ludzie z wyższym wykształceniem”.

Autorka jest doktorem socjologii związanym z Polską Akademią Nauk i Politechniką Warszawską

Wspólnotowość” i „solidarność” traktowane są w III RP tak, jakby wymyślono je, czy nawet powołano do życia, w czasach PRL. Oczywiście w naukach społecznych dostrzegamy nadal wartość wspólnot w kształtowaniu tożsamości i podmiotowości jednostek, jednak towarzyszy temu ton lekkiej podejrzliwości. Wspólnoty muszą nieco wstydliwie usprawiedliwiać swoją wiarygodność, udowadniając, że nie zagrażają indywidualizmowi jednostek. Wspólnota religijna – Kościół katolicki – tłumaczyć musi, że nie prowadzi do „fundamentalizmu”, wspólnota narodowa – że nie namawia do ksenofobii, a rodzina – że obok przemocy i zagrożenia toksycznymi rodzicami dzieją się w niej także inne, ważne, a nawet dobre rzeczy.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Propozycja Rafała Trzaskowskiego dla polskiej nauki. Bez planu, ładu i składu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: 15 lat po Smoleńsku PiS oddala się od dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Po szczycie UE ws. Ukrainy jesteśmy na prostej drodze do katastrofy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń