„Niemcy powinni wejść w większe buty“, czyli przyjąć wobec świata bardziej mocarstwową postawę, reprezentując poniekąd Europę. Tak wynika z ankiety, w której uczestniczyło 154 przedstawicieli ze świata polityki, biznesu, nauki z niemal 30 krajów. W coraz bardziej chwiejnym porządku międzynarodowym Niemcy jawią się jako kotwica stabilizacji i potęgi gospodarczej oraz bastion wolnościowych wartości. Role adwokata Europy i rozjemcy w międzynarodowych konfliktach sąsiada zza Odry urastają w oczach społeczności międzynarodowej do rangi politycznych cnót, co akurat u nas jest jakoś mało dostrzegane. Podobnie jak budzące podziw w świecie niemiecki system oświaty, dojrzałość tamtejszego społeczeństwa obywatelskiego i jego wrażliwość na ochronę zasobów natury.
Akurat w politycznym wymiarze od kilku lat Berlin sam sobie dość ochoczo zawiesił poprzeczkę wyżej. Nawet brexit kanclerz Angela Merkel uznała za katalizator, sprzyjający powstaniu bardziej suwerennej Europy i bardziej zdecydowanych Niemiec. Choć nie hegemonicznych, lecz w większym stopniu przejmujących odpowiedzialność za losy świata. Słowa, słowa, słowa.
Niemieckie aspiracje zasadzają sie bowiem na potędze gospodarczej, centralnym położeniu w Europie i demograficznym liderowaniu w UE. Faktycznie są Niemcy piątą gospodarką świata i trzecią potęgą eksportową, tuż za USA, Tyle że ten fundament rozmywa się w sieci międzynarodowych powiązań, prywatnej proweniencji firm niemieckich i w rykoszecie, jakim niemiecka gospodarka uderza w mniej konkurencyjne gospodarki krajów unijnych, skoro import z Niemiec powoduje dalsze ich zadłużanie. Demograficzna przewaga relatywizuje się, jeśli np. 15-milionowy dystans Francji czy Wielkiej Brytanii do Niemiec odpowiada samemu tylko rocznemu przyrostowi ludności w Indiach. Niekoniecznie też pozycję międzynarodową Niemiec wzmacniają dwie tendencje: przybliżanie się do Chin i Indii, a oddalanie od dryfujących w przeciwnym kierunku Rosji i USA. Rosja gra nawet na destabilizację Niemiec, niezależnie od tego, że z upartością osła forsuje „Nord Stream 2”, prowadzi dezinformujące kampanie w mediach niemiecko-rosyjskich i flirtuje z ultraprawicą (AfD).
Z pewnością nacjonalistyczne afekty są nad Renem mniejsze niż w sąsiedniej Austrii, Francji czy we Włoszech. AfD nie przekształci się w najbliższym czasie w większą siłę polityczną. Ale aspiracje do liderowania, jakie przejawia niemiecki establishment polityczny, żywią się zarówno partykularnymi niemieckimi interesami, jak i przekonaniem o słuszności preferowanej strategii, tzw. „niemieckiej drogi”. Co na własnym grzbiecie odczuli Grecy podczas kryzysu euro. Pierwotne przyjęcie uchodźców i ich relokacja też przypominały bardziej zarządzanie z Berlina niż unijne współdziałanie.
Tyle że niemieckie myślenie plemienne wypada rachitycznie w pejzażu międzynarodowym, gdzie rzeczywiście światowi liderzy zwierają narodowe szeregi w obawie przed utratą wpływów. USA Donalda Trumpa marzą o powrocie do wielkości z okresu Zimnej Wojny, podobnie jak Rosja Putina, podczas gdy Brytyjczycy poprzez brexit chcą odzyskać kontrolę nad samymi sobą. A chińskie przywództwo z batem w ręku oktrojuje miliardowi poddanych świadomość narodową, pracując mozolnie nad tworzeniem hegemonicznego imperium. A przy tym sprowadza surowce z afrykańskich kleptokracji i kradnie na niespotykaną skalę know how z USA i Europy. Jednocześnie przeprowadzając dywersję na peryferiach Europy, jak na Bałkanach czy na Ukrainie poprzez kupowanie sobie strumieniem dolarów skorumpowanych rządzących. Nowy szlak jedwabny nie ma w sobie nic z dalekowschodniego romantyzmu. Sieć nowych dróg i obniżenie kosztów transportu mają podciąć sens wspólnego rynku w UE, geograficzną bliskość jej członków, skoro kontenery z Chin przywiozą do Europy tańsze towary. Co bije w Niemcy.