Już przed seansem „Smoleńska" Antoniego Krauzego przypuszczałem, że to, jaki ten film będzie – dobrze lub źle zrealizowany, z porywającą albo nużącą fabułą – w zasadzie może nie mieć znaczenia. Obawiałem się też – pomny obejrzanego zwiastuna i znanych perturbacji z przesunięciem premiery – że może to być artystyczna katastrofa ocierająca się o filmowy kicz.
Szczęśliwie obawy te nie całkiem się sprawdziły. Film ma swoją spójność, zamysł konstrukcyjny i ideę przewodnią, choć całościowo, pod względem estetycznym i warsztatowym, jest raczej nieudany, pozbawiony kunsztu, oparty na zbyt oczywistych kliszach. Nie miejmy jednak złudzeń: to nie artystyczny aspekt „Smoleńska" od tygodnia rozpala do czerwoności rodzimą sferę publiczną. Ten film nie powstał przecież po to, żeby być dobry.